Burnt Offerings/ Spalone ofiary (1976)
Czteroosobowa rodzina postanawia wynająć od pary starszych ludzi okazały dom na wsi. Co ciekawe wraz z domem powierzona im zostaje sędziwa lokatorka, nigdy nie opuszczająca swojego pokoju. Gdy Ben, Marian, mały David i ciotka Elizabeth wprowadzają się do domu marzeń, owe marzenia zmieniają się w koszmary. Dom żyje własnym życiem i konsekwentnie wciela plan eliminacji najemców.
„Spalone ofiary” to jeden z zapomnianych, ale klasycznych filmów opowiadających historie nawiedzonego domu.
Dan Curtis postawił tu na znany schemat, czerpiąc inspiracje z noweli Roberta Marasco i bardzo rzetelnie przekładając się do realizacji projektu.
Po za elementami typowymi dla ghost story, ja dopatrzyłam się tam nutki giallo, choć sama nie wiem skąd mogła się tam wziąć.
Film jest bardzo dopieszczony technicznie i bardzo mile się go ogląda mimo, że tempo akcji jest dosyć ślamazarne. Praktycznie cała fabuła skupia się na powolnym budowaniu nastroju paranoi, zagrożenia i tajemnicy po to by załatwić sprawę szybkim i zaskakująco mocnym finałem.
Widać tu dużą dbałość o detale, jak scenografia i nawet jej najdrobniejsze rekwizyty.
Nie jest to typowe ghost story z duchami snującymi się długimi ciemnymi korytarzami, pojawiajacymi się znienacka. Takich wrażeń wizualnych tu nie będzie.
Pod tym względem obraz bardzo przypomina „Haunted house” z ’63 gdzie górował psychologiczny nie paranormalny konteskt zdarzeń. Z tego też względu podejrzewam, że wielu miłośników tamtej produkcji świetnie odnajdzie się także w tym filmie.
Nawiedzony dom w „Spalonych ofiarach” wykorzystuje psychiczny nacisk kładziony na domowników, który to podobnie jak w kubrickowskim „Lśnieniu„ doprowadza do konfliktów, wybuchów agresji. Małżonkowie odsuwają się od siebie.
Marian bardziej interesuje przesiadywanie w pokoju pełnym starych zdjęć obcych jej ludzi niż zajmowanie się własnym synem. Ben z koeli w przypływie szaleństwa prawie topi owego syna w basenie na oczach bezradnej ciotki. Tymczasem dom w nadnaturalny sposób przekształca się, wymienia stare dachówki, wygładza ściany. Jak „Czerwona Róża„ Kinga czepiąc siłę z energii życiowej lokatorów odzyskuje dawną świetność.
Mgła szaleństwa zasnuwa oczy państwa Rolf i tylko szybka ewakuacja może ich ocalić.
Bardzo miłym zaskoczeniem jest tu filmowa obsada. Wszyscy bez wyjątku spisują się wybitnie, ale nie ma czemu się dziwić, skoro na ekranie widzimy takich aktorów jak Bette Davis w roli starej ciotki, Olivera Reeda w roli Bena, czy Karen Black w roli Marian. Legendy Hollywood pani Davis nikomu przedstawiać nie muszę. Oliver Reed ma imponująca filmografię, ja najbardziej zapamiętałam go z „Potomstwa” Cronenberga, czy bardzo dziwacznych „Diabłów”. Karen Black to nikt inny jak mamuśka Firefly z „Domu tysiąca trupów„ Zombie’go, między innymi oczywiście. Jest na kogo popatrzeć, wierzcie mi.
„Spalone ofiary” są jak najbardziej godne wygrzebania, choćby z pod ziemi i obejrzenia. Świetny horror o nawiedzonym domu, niby klasyczny, a jednak bardzo wyróżniający się.
Moja ocena:
Straszność:3
Fabuła:8
Klimat:10
Napięcie:7
Zaskoczenie:6
Zabawa:10
Walory techniczne:9
Aktorstwo:9
Oryginalność:8
To coś:9
79/100
W skali brutalności:1/10
Dodaj komentarz