In a Violent Nature (2024)
Grupa przyjaciół spędza czas na łonie natury. W okolicy zrujnowanej wieży natrafiają na złoty medalik i zabierają go jako ciekawe i być może cenne znalezisko. Nie są zupełnie świadomi, że swoim czynem mocno zagniewają pogrzebanego tam Johnny’ego, który powstaje z grobu by odzyskać swoją własność, a złodziei przykładnie ukarać – tak jak niegdyś ukarał tych, którzy wpędzili go do grobu.
Reżyserski debiut Kanadyjczyka Chrisa Nasha, który w świcie filmu zwykł zajmować się 'generowaniem potworności’, charakteryzacją etc. został sklasyfikowany jako slasher nowej fali, dokładnie ambient slasher, slow burn horror tylko w świecie backwoods. Biorąc pod uwagę sceny mordów i precyzję w ich serwowaniu możemy wspomnieć jeszcze o gore czy torture porn – tak gwoli ostrzeżenia.
Z osadzonej zupełnie współcześnie akcji przebija estetyka campowych produkcji lat ’80, jest brudno i ponuro, zupełnie nie plastikowo. Zachowania protagonistów bardzo przypominają działania wg. starego schematu slasherów, a i nasz antagonista to dość typowy nieśmiertelny mściciel, który pod maską skrywa swoje odpychające oblicze.
To co wyróżnia ten obraz to wolne tempo akcji i zastosowanie ujęć z perspektywy głównego bohatera. Jest nam dane patrzeć na ponury kanadyjski las oczami Johnny’ego, wraz z nim obserwować ofiary i ich agonię. Podążamy za nim krok w krok i to właśnie 'jego spojrzenie’ na sprawę jest tu kluczowe. Poruszamy się powoli, bo jak zapewne zauważyliście, to ofiara biegnie, oprawca kroczy. Sprzyja to budowaniu napięcia i atmosfery grozy związanej z rychłym nadejściem tego co nieuchronne. Popatrzeć jest na co, pod warunkiem że lubicie brutalność w horrorach. Sceny śmierci obliczone są na szokowanie widza, stosowane tu techniki są niemal akrobatycznie nieprawdopodobne, a ich soczystość może przyprawić o mdłości.
Jeśli chodzi o warstwę dramatyczną to jest dość uboga, bo i trudno o rozbudowane portrety psychologiczne postaci w kinie slash. Nasz Johnny dzieli los tych co byli przed nim, nieszczęśników tragicznie zmarłych w sposób niesprawiedliwy i okrutny. Żart, który skończył się śmiercią – przecież to znamy. Mimo tego to postać antybohatera skupia uwagę. Być może dlatego, że jesteśmy skazani na wejście w jego buty, a może po prostu bohaterowie pozytywni są średnio udani. I średnio pozytywni – szczególnie pierwsza ofiara. Finał mnie rozczarował, bo liczyłam na coś, co będzie zwieńczeniem tego festiwalu krwi. Niestety na tę byle jaką final girl nie było co liczyć. Nie mniej jest to kolejna innowacja. Podsumowując: jako ciekawostkę można obejrzeć.
Moja ocena:
Straszność: 2
Fabuła: 6
Klimat:7
Napięcie: 6
Zabawa: 5
Zaskoczenie:4
Walory techniczne: 7
Aktorstwo: 6
Oryginalność: 6
To coś:6
55/100
W skali brutalności: 4/10