Fear Street: Part two. 1978/ Ulice Strachu: część 2. 1978 (2021)
Rok 1978. Nieśmiertelna klątwa wiedźmy z Shadyside tym razem dotyka młodzież przebywającą na letnim obozie Camp Nightwing. Siostry Cindy i Ziggi Berman oraz inni obozowicze stają się obiektem ataku oszalałego mordercy. Jego działanie jednak nie podlega racjonalnym pobudkom, a jest wynikiem rzuconej przez laty klątwy.
Kolejna odsłona Netflixowskich „Ulic strachu” przenosi nas w złotą erę camp slasherów i w mojej ocenie część druga wypada ciekawiej od pierwszej. Może to po prostu bardziej mój klimat, a może faktycznie obraz udało się zrealizować lepiej niż poprzednika osadzonego w ramach czasowych lat ’90.
Do obozu Nightwing nie trafiamy ot tak. Przenosimy się tam za sprawą retrospekcji snutej przez jedną z bohaterek. Nasza grupa śmiałków, których poznaliśmy w części pierwszej trafia do jednej z sióstr Berman i ta opowiada im o zdarzeniach sprzed szesnastu laty, które miały miejsce na letnik obozie i dobitnie pokazały jej, że klątwa ciążąca na Shadyside jest prawdziwa. Śmiertelnie prawdziwa.
W ten sposób poznajemy okoliczności w jakich młodzież z dwóch sąsiadujących i niedarzących się ciepłymi uczuciami miasteczek padła ofiarą niewytłumaczalnego ataku. Jak już wiemy z seansu z częścią pierwszą „Ulic strachu” uśmiercona wiedźma zdolna jest zza grobu opętać wybraną osobę i kierując jej ręką zasiać spustoszenie wśród niewinnej gawiedzi.
W „Part 2.1978” obcujemy dokładnie z tym czym zwykły nas raczyć camp slashery. Najpierw trochę obozowej rzeczywistości, gdzie poznajemy zarówno obozowiczów jak i niewiele od nich starszych opiekunów. Cindy pełni tę drugą rolę. Zawsze odpowiedzialna, pragmatyczna i do bólu perfekcyjna młoda kobieta wierzy, że dzięki pracowitości i unikaniu wszelkich kłopotów uda jej się spełnić marzenie o wyrwaniu się ze znienawidzonego miasteczka. Jej młodsza siostra, Ziggi to jedna z podopiecznych. Jawi się jako mała cyniczna zołza, która całe życie ma pod górkę, ale zdaje się być z tym pogodzona. Popada w konflikty i stanowi żywą definicję społecznego wyrzutka. To właśnie Ziggi staje w centrum tragicznych wydarzeń i to ona najgorliwiej wierzy, że klątwa wiedzmy jest prawdziwa.
Stopniowa eliminacja kolejnych bohaterów przez uzbrojonego szaleńca to kolejny po nastoletnich dramach punkt programu. Tu jest całkiem ciekawie, a już na pewno ciekawiej niż w odsłonie pierwszej „Ulic Strachu”. Bardziej zaangażowałam się w tę historię i bardziej obchodził mnie los ich bohaterów. Może byli zwyczajnie ciekawsi, zdecydowanie mniej irytujący, może oprawa techniczna produkcji lepiej się sprawdziła. Może pomogła zmiana scenarzysty? Jakkolwiek było zaowocowało to umiarkowanym zadowoleniem z seansu.
Z ciekawostek warto nadmienić, że miejsce gdzie kręcono obraz to ten sam kemping, w którym grasował Jason w szóstej odsłonie „Piątku trzynastego”. Jest bardzo klimatycznie. I wydaje mi się, że klimat ten udzielił się zarówno twórcom jak i obsadzie, bo jakoś odważniej machają siekierami, a całość wydaje się harmonijna i stanowi dużo wierniejsze odwzorowanie lat ’70 niż bliższych lat ’90 w pierwszej odsłonie serii. Nie popełniono też takich soundtrackowych gaf jakie stały się udziałem pierwszej części. Niebawem przeniesiemy się do roku 1666 by ponownie spotkać wiedźmę z Shadyside, tym razem jak przypuszczam całkiem żywą.
Moja ocena:
Straszność: 3
Fabuła:7
Klimat:8
Napięcie: 6
Zabawa:7
Zaskoczenie:6
Walory techniczne: 7
Aktorstwo:7
Oryginalność:5
To coś:6
62/100
W skali brutalności: 2/10