Something in the Water/ Coś w wodzie (2024)
Pięć przyjaciółek spotyka się na karaibskiej wyspie by świętować wieczór panieński jednej z nich, Lizzie. Przy okazji dwie z dziewczyn Cam i Ruth postanawiają wykorzystać wspólny rejs niewielką łodzią by pojednać zwaśnioną parę: Meg i Kayle. Sprytny plan rozchodzi się w szwach, gdy jedna z dziewczyn zostaje zaatakowana przez rekina, a paniczna ucieczka przed drapieżnikiem doprowadza do uszkodzenia łodzi.
Lubię filmy o rekinach, nic nie poradzę. Wiem, że jakieś 80% z nich nadaje się do utylizacji, ale i tak większość oglądam. No, chyba że leci szmirą na kilometr i twórcy nawet nie ukrywają, że marzy im się miejsce w loży hitów kina klasy B. Ale jeśli choć trochę starają się trzymać fason, próbują w jakąś fabułę, nie wystawiają logiki pod latarnią w pierwszych minutach… to oglądam i staram się doceniać.
„Coś w wodzie” z jednej strony docenić jest trudno, z drugiej nie zasługuje niczym szczególnym na ostre cięgi. Taki to średni produkt. Reżyserka debiutuje mając za sobą doświadczenia w pracy scenografa, a wspiera ją scenarzystka o dość skromnym dorobku. Dziewczyny zaczynają od mocnej sceny w metrze, gdzie widzimy jak Meg staje się ofiarą napaści. Zostaje dotkliwie pobita przez sforę innych 'dam’, którym nie podoba się to, że trzyma inną dziewczynę (Kayle) za rękę. Łomot jest na tyle skuteczny, że Meg do dnia wyprawy na Karaiby odczuwa jeszcze objawy PTSD. Z Kaylą traci kontakt najprawdopodobniej uznając, że to właśnie jej niewyparzony język ściągnął na nią nieszczęście. Niewyjaśniona sprawa ich relacji stanowi powód dla którego Cam i Ruth (nie pamiętam która bardziej) postanawiają spróbować je pogodzić.
To jednak nic, to tylko wstęp zapoznawczy, który tylko tyle o ile jest ważny dla całego dramatyzmu sytuacji. Ruth w swoim kostiumie ala słoneczny patrol zostaje zaatakowana przez rekina, tuż przy brzegu. Te sceny całkiem się udały i jeśli chodzi o wszystkie potyczki z rekinem do jakich dojdzie w filmie, te były bodaj najciekawsze.
Scenariusz szczęśliwie uwzględnia jakieś cechy osobnicze bohaterek, więc szybko orientujemy się, że położenie nie jest najszczęśliwsze (jedna nawet nie umie pływać). Śledziłam ich losy z umiarkowanym zaangażowaniem podziwiając kolejne, dość standardowe, rozwiązania fabularne stosowane w fabułach z rekinami. Niczym mnie nie zaskoczyli, ale chyba już nawet tego typu rzeczy nie wymagam. Dopłynęłam do końca, bez poczucia większego zażenowania, ale Wy, którzy planujecie seans, pamiętajcie by nie oczekiwać zbyt wiele.
Moja ocena:
Straszność: 1
Fabuła: 6
Klimat:6
Napięcie:6
Zaskoczenie: 5
Zabawa: 7
Walory techniczne: 7
Aktorstwo: 6
Oryginalność: 4
To coś: 5
53/100
W skali brutalności: 2/10