Rebeka – Daphne Du Maurier
Młoda Amerykanka wraz ze swoją chlebodawczynią bawi w Monte Carlo. Tam dziewczyna poznaje przystojnego wdowca, Max’a de Wintera, właściciela słynnego pałacu Manderley. Uprzejmość gentlemana sprawia, że dziewczę zakochuje się w nim bez reszty, a ten nieoczekiwanie oświadcza się jej.
Szara myszka i bogaty przystojniak, to mogła by być nowa historia kopciuszka, ale sprawa jest bardziej złożona. Nasza bohaterka czuje, że mężczyzna wcale nie darzy jej uczuciem, a mimo to pojmuje ją za żonę i zabiera do okazałego domostwa. Tam na każdym kroku ktoś przypomina jej o poprzedniej właścicielce domu, Rebece de Winter, niedoścignionym ideale. Przed rokiem żona Maxa utonęła w wodach pobliskiej zatoki i wszystko wskazuje na to, że ten nadal jeszcze nie pogodził się z jej śmiercią. Młoda żona popada w coraz większą rozpacz porównując siebie do Rebeki. Jest już na granicy całkowitego załamania, odtrącona i wyszydzana jako nowa pani domu, gdy wreszcie następuje nieoczekiwany zwrot akcji.
„Rebeka” to szlagierowa powieść Daphne du Maurier. Sama mam już w zapasie jej kolejne dzieła i na pewno jeszcze wrócę do tej autorki. Po raz pierwszy zetknęłam się z jej prozą dzięki filmowej ekranizacji powieści „Rebeka”, później ekranizacji opowiadania „Ptaki”. O ile pierwszy z filmów Alfreda Hitchcocka mnie totalnie zachwycił to „Ptaki” nadal nie budzą we mnie ciepłych uczuć. Po lekturze tytułowego opowiadania ze zbioru „Ptaki” przekonałam się jak niewiele ma z nim wspólnego filmowa fabuła, toteż zaczęłam obawiać się, że tak też może być w przypadku „Rebeki”, a przecież kocham ten film. Moje obawy okazały się całkowicie bezzasadne, w przypadku „Rebeki” Hitchcock wiernie oddał fabułę powieści dzięki czemu ta, urzekła mnie nie mniej niż film na jej podstawie.
Powieść liczy sobie jakieś trzysta stron, na których śledzimy historię ciężką do gatunkowego sklasyfikowania. Jest to na pewno powieść o miłości, ale nie kopciuszkowy melodramat jak można by się spodziewać po początkowych partiach powieści. Bardzo szeroko omawiana jest tu psychologia bohaterów z dużym naciskiem na jej mroczną stronę.
Po pierwsze mamy naszą bezimienną bohaterkę. Autorka włożyła wiele wysiłku by pokazać nam jej nieśmiałość, kompleks niższości i desperację. Ba, nie dała jej nawet imienia, co doskonale kontrastuje z tytułową postacią, która mimo iż nie istnieje fizycznie na kartach powieści, jest martwa od roku, to siła jej charakteru determinuje poczynania wszystkich bohaterów jacy się z nią zetknęli albo choćby o niej usłyszeli.
Tytułowa Rebeka to w oczach narratorki powieści kobieta idealna. Piękna, pełna ogłady, szczodra, towarzyska, dowcipna i błyskotliwa. Wszystkie te cechy w ciemno przypisuje Rebece jej następczyni, szara myszka. W jej głowie tytułowa bohaterka rośnie do miana legendy. Wciąż zadręcza się myślą o tym, jak blado wypada przy poprzedniej żonie swojego ukochanego. Wierzy, że ten nigdy nie pokochałby takiego byle jakiego stworzenia, młodego, niedoświadczonego. Co często mnie bawiło, narratorka utrzymuje, że chciałby mieć 36 lat i nosić czarne aksamity, jakby wiek i strój miały być przepustką do życiowego doświadczenia.
Rozważania narratorki na temat poprzedniej żony swego męża rosną tu do rangi neurozy. I pewnie biedulka straciłaby w końcu rozum gdyby nie pewna noc w czasie której wypłynął trup…
Odczucia i refleksje jakie odzwierciedla powieść, ten paraliżujący lęk przed widmem poprzedniej pani domu spokojnie można zakwalifikować do powieści gotyckiej, ale następuje zwrot i wchodzimy w sferę kryminału. Tu widmo Rebeki nabiera właściwego kształtu, jej postać jest jeszcze silniejsza, choć nie mniej martwa. Wreszcie poznajemy Rebekę taką jaką była, poznajemy przyczyny oschłości Maxa de Wintera względem młodej żony. Spokojnie mogę powiedziecie że Daphne du Maurier stworzyła tu postać psychopaty, bodajże pierwszego literackiego antybohatera, którego można by bez trudu zdiagnozować pod kątem takiego właśnie zaburzenia. Bezwzględność, brak moralności, powierzchowny urok to wszytko te właśnie składowe. Daphne świetnie sobie poradziła z rozegraniem tej partii szachując emocjami. Któż by się spodziewał?
Oglądając film i czytając książkę miałam wrażenie, że Du Maurier czerpała nieco z Poego, konkretnie z „Grobowca Ligei„. Nie wiem, czy to trafna uwaga, ale obydwie historie mają wiele wspólnego. Z resztą, przeczytajcie i sprawdzicie sami, Daphne nie zawodzi ani pod względem formy ani treści.
Moja ocena: 9/10
Dziękuję wydawnictwu Albatros