Opowieści starego antykwariusza – M. R. James
Nie będę miła. Mimo, że kocham przeokrutnie stare opowieści grozy, to zbiór opowiadań M.R. Jamesa uważam za najmniej bliski memu sercu spośród tych, które miałam okazję czytać za sprawą wydań od C&T. Wiązałam z nim ogromne nadzieje, bo już sam tytuł przykuł moją uwagę: „Opowieści starego antykwariusza”, to działa na wyobraźnie. Sęk w tym, że autor miał chyba na myśli archiwa złożone z manuskryptów i apokryfów biblijnych, czy innych artefaktów około religijnych. Tak też krąży w swoich historiach od księdza do plebana, od katedry do opactwa. Wszelkiej maści i rangi ludzie związani z religią są bohaterami większości opowieści autora. Jest to zrozumiał biorąc pod uwagę jego zainteresowania i pracę natomiast przyznaję bez bicia, że zbrzydli mi oni bardzo szybko, a ich dociekania będące przedmiotem większości opowieści kompletnie mnie nie obchodziły.
Wolę grozę bliższą zwykłych ludzi. Takie opowiadania, odbiegające od wątków kościelnych też tu znajdziemy i na szczęście. Tu dobrze wypada „Ogród różany”, rzecz o pewnym pechowym miejscu, w którym pewna dama postanowiła założyć swój ogród różany. Ciekawie wypada też „Pan Humpreys i jego spadek”, dość przewrotna historia ukrytego testamentu. „Magiczne runy” to rzecz o pewnym rozgoryczonym adepcie alchemii, który bardzo źle zniósł krytykę swojej literackiej twórczości. Ostatnim opowiadaniem, które zaskarbiło sobie moją uwagę jest „Jesion”. Osobiście śmierć kota uważam za zbędny fragment;), ale cała koncepcja 'dziwnego i złowrogiego’ drzewa na plus. Zaledwie cztery wyróżnione opowiadania na piętnaście zawartych w zbiorze to raczej lichy wynik i choć język i styl autora nie budzi moich zastrzeżeń – czuć w nim takie reporterskie zacięcie – to tematyka już nie moja. Szkoda.
Moja ocena: 5/10