MadS (2024)
Nastoletni Romain tego wieczoru ma świętować swoje urodziny. Zanim jednak uda się na domówkę w gronie przyjaciół postanawia odwiedzić znajomego dilera i u niego urządzić mały 'before’ z mocnym dragiem. W drodze powrotnej jadąc na haju napotyka ranną kobietę. Chcąc jej pomóc postanawia zawieźć ją do najbliższego szpitala. W miarę jazdy zachowanie pasażerki przeraża go coraz bardziej, więc postanawia zadzwonić na numer alarmowy. Reakcją kobiety jest gwałtowny atak autoagresji. Naćpany i przerażony nastolatek podjeżdża w końcu pod swój dom i garażu zostawia okaleczone zwłoki. Gdy dochodzi do siebie pod prysznicem, rzekomo martwa kobieta znika bez śladu, a pod jego domem pojawia się jego dziewczyna i grupa przyjaciół. Zamiast więc szukać zwłok kobiety Romain rusza na imprezę.
David Moreau, twórca „Ils” i remake „Oko” swoim nowym projektem „MadS” nie bierze jeńców. Francuz stawia na naturalistyczną konwencję filmu kręconego na jednym ujęciu z pomocą iPhone’a. Być może chodziło mu ukazanie perspektywy wykręconych nastolatków, z iPhonem wśród zwierząt, coś w tym stylu, a może marzyło mu się powtórzenie sukcesu najpopularniejszych mac documentary?
Pomysł na fabułę to kompilacja fantazji o wyjątkowo złym narkotycznym tripie i spotkaniu z najprawdziwszym zombie. Wciąż nam się zdaje, że w nieśmiertelnym, ogranym z każdej stronie motywie żywych trupów powiedziano już wszystko, ale zawsze pojawia się ktoś chętny wrzucić swoje pięć groszy. Mamy więc zombie powstałe w wyniku czarów voodoo, mamy zombie jako efekt nieudanego eksperymentu medycznego, mamy zombie powstałe przez zmutowane wirusy, mamy zombie pochodzenia demonicznego, mamy zombie chodzące wolno, mamy zombie biegające, mamy zombie wspinające się na helikoptery i jeżdżące pociągiem… Mamy… dość zombie? Zombie nigdy dość – krzyknie ktoś z tylnych rzędów i chyba coś w tym jest, bo inaczej „MadS” nie byłby typowany jako jeden z faworytów wśród tegorocznych straszaków.
Mnie film powalił szybkim, niemal błyskawiczny zawiązaniem akcji. Zaczynamy od wybuchu, pojawienia się na planie dziwnej, okaleczonej kobiety, która nie mogąc mówić odtwarza Romainowi nagranie – ewentualnie może być to rozmowa na żywo, której mogą się przysłuchiwać dzięki posiadanemu przez nią sprzętowi – z której wynika, że zwiała z jakiegoś ośrodka medycznego, w którym pastwiono się nad nią w imię nauki. To wtedy, po raz pierwszy słyszymy hasło: rotawirus i dobrze je sobie zapamiętajcie, bo chyba stanowi on klucz do całego zamieszania.
Przez cały film akcja pędzi jak szalona, niczym kabriolet naćpanego małolata. Za kierowców robią kolejne osoby dramatu, bo perspektywa jest jakby przekazywana z rąk do rąk – analogicznie do zarazy – i możemy się zastanawiać czy w tym szaleństwie jest metoda? Jest tu co najmniej kilka scen wprawiających w osłupienie, odegranych przez aktorskich naturszczyków, którzy wchodzą w rolę po pas po szyję i serio dają czadu. Mnie to dziwowisko przekonało, ciekawa jestem jak z Wami.
Moja ocena:
Straszność: 2
Fabuła: 7
Klimat:7
Napięcie:6
Walory techniczne: 7
Aktorstwo: 8
Zabawa:7
Zaskoczenie:5
Oryginalność:7
To coś:7
63/100
W skali brutalności: 1/10