Cisza nocna (2024)
Emerytowany aktor Lucjan trafia do domu spokojnej starości. W czasie jego krótkiego pobytu syn wraz z ciężarną żoną mają doglądać jego psa, Szekspira i przeprowadzić remont mieszkania. Starszy mężczyzna jest wyraźnie zagubiony i nie czuje się dobrze pośród innych seniorów. Wydaje mu się, że to zdecydowanie nie jest miejsce dla niego. Krótko po przybyciu zaczynają go dręczyć złe sny, a powodów tego stanu rzeczy staruszek zaczyna szukać w piwnicy budynku.
Bartosz Kowalski, który desperacko chce coś zdziałać na rzecz polskiego horroru, wciąż się nie poddaje i o dziwo wciąż ktoś chce inwestować w ten wzgardzony w naszym kraju filmowy gatunek. Zastanawiam się na jak długo starczy mu zapału, zaś w duchu trzymam kciuki by udało mu się wypuścić coś, co odczaruje złą passę polskiej grozy.
Będąc brutalnie szczerą powiem, że jego dotychczasowe filmowe dokonania nie wzbudziły mojej aprobaty, drugiej części „W lesie dziś nie zaśnie nikt” nawet nie oglądałam, zniechęcona jedynką. Z „Ostatnią wieczerzą” było nieco lepiej, ale naprawdę: nieco. Natomiast „Ciszę nocną” obejrzałam z pewnym zainteresowaniem. Przyznaję, że nie wiedziałam czyj to film i dopiero przymierzając się do napisania o nim załapałam, że to nasz wytrwały Kowalski.
„Cisza nocna” jest bardziej smutna niż straszna. Historia w nim zawarta może skojarzyć się z takimi obrazami jak „Jeszcze nie wieczór”, czy „Pora umierać”. Akcja zogniskowana zostaje wokół postaci Lucjana, emerytowanego aktora, który zostaje wysłany do domu spokojnej starości przez swojego jedynaka. Syn solennie obiecuje, że to rozwiązanie tymczasowe, na okres remontu – coby nikt nie obił starego mebla w postaci ojca – ale do Lucjana dość szybko dociera, że miejsce starych mebli jest w piwnicy i nikt nie będzie się po nie fatygował, gdy remont dobiegnie końca. Powoli godzi się ze swoim losem mając w perspektywie rychłe spotkanie z martwą żoną. Przekonanie o nadchodzącej śmierci dodatkowo podbijają niepokojące zwidy, nocne mary, przewidzenia, halucynacje, omamy… jak zwał tak zwał. W podziemiach budynku, w którym mieści się dom starców odkrywa potwora (?) Czym jest owe coś, zależy od tego jaka interpretację całego filmu przyjmiecie. Faktem jest, że efekty są raczej biedne, więc szczęśliwe się składa, że emanacjami rzucano oszczędnie.
Co do interpretacji to nie mamy tu do czynienia z jasnym przesłaniem, konkretną wymową. Sporo tu metafor, a i narracja nie jest doskonała. Być może to kwestia cięć jakich dokonano na filmowej taśmie – film skrócono o jakieś 40 minut – co mogło przyczynić się do tego, że nie wszystko jest jasne. Na pewno jest o czym podyskutować i to jest fajne. Z głównych zalet filmu na pewno warto zwrócić uwagę na kreację głównego bohatera – ostatnia rola Macieja Damięckiego. Szczypta cynizmu i ogromne zagubienie malujące się na twarzy. Dramat postaci jest bardzo odczuwalny, szczególnie w scenach ze zmarłą żoną. Podobała mi się również scenografia – nie wymalowano tu obrazu miejsca jak z horroru – wielkiego gmachu o pustych korytarzach, raczej secesyjnie urządzony przytulny pensjonacik o zagraconych wnętrzach. Wydaje się zawieszony gdzieś poza czasem, w nieokreślonej epoce.
Jako horror w mainstreamowym rozumieniu sprawdza się średnio, ale nie można mu odmówić, że w okolicach grozy pozostaje i nie z uwagi na komputerowe wygibasy w piwnicy, a ze względu na bardzo określoną groźbę, która się nad nim unosi, groźbę, albo raczej obietnicę: śmierci.
Moja ocena:
Straszność: 1
Fabuła: 6
Klimat:7
Napięcie:6
Zabawa:6
Zaskoczenie:5
Walory techniczne:6
Aktorstwo: 8
Oryginalność: 6
To coś:7
58/100
W skali brutalności: 1/10