What The Peeper Saw aka Diabólica malicia (1972)
Młoda i piękna Elise poślubia wdowca Paula, który od dwóch lat samotnie wychowuje dwunastoletniego Marcusa. Już pierwsze spotkanie macochy z pasierbem budzi w kobiecie niemiłą konsternację. Chłopiec jest bardzo elokwentny, ale nie respektuje jej granic i zdecydowanie nie traktuje jej z szacunkiem. Niepokój Elise budzi też sprawa jego edukacji, a raczej problemów jakie Paul stara się zataić przed świeżo poślubioną żoną, a jakie zdaniem dyrektora szkoły Marcusa zdecydowanie wymagają szczególnego zainteresowania rodziców. Podczas gdy Marcus coraz śmielej sobie poczyna, Elise bezskutecznie próbuje przekonać jego ojca, że to co stara się on przedstawiać jako żałobę po stracie matki jest raczej wypaczeniem charakteru i … zagrożeniem.
Bardzo śmiała produkcja, teraz już takich nie robią 😉 Nie wiem, czy wy również zauważyliście, że jednak ubiegły wiek w kinie był bardziej otwarty na problem przestępczej działalności małoletnich. Taki „Bad Seed” mimo całkiem udanego remake w 2018 roku przeszedł obecnie zupełnie bez echa, bez jakiegokolwiek społecznego komentarza, podczas gdy jego oryginalna wersja z la ’50 pobudziła wszystkich do dyskusji na temat korzeni zła.
Twórcy „Diabólica…” poszli nawet dalej, bo nie ugięli się przed cenzurą i zafundowali widzom zaiste patologiczny obraz sytuacji rodzinnej, zwieńczony równie patologicznym zakończeniem. Gdyby to było mainstreamowe kino z roku 2000+ z pewnością scenarzyści pokusiliby się o jakieś wyjaśnienie stanu Marcusa – opętanie demoniczne byłoby pewniakiem, a jeśli nie to okazałoby się, że Marcus słyszał głosy, w najlepszym wypadku miał zespół aspergera i nie rozumiał zasad społecznych. Wszystko po to, by nie dać przyzwolenia na traktowanie dziecka jako produktu bezzasadnego zła. Tymczasem takie zło, któremu nie przypisujemy żadnej łatki nie tylko budzi większy lęk, co w kinie grozy bardzo się liczy, ale też daje przestrzeń do namysłu i pozwolenie widzowi na własną interpretację. Krytycy z tytułami, którzy analizowali w latach ’70 przypadek Marcusa, zdiagnozowali u niego zaburzenie osobowości. I okej, gdyby nie to, że nie można takiej diagnozy postawić u kogoś, kogo osobowość dopiero się kształtuje (sic 12 lat!) Zostańmy więc przy nieprawidłowo kształtującej się osobowości.
Postać Marcusa brawurowo odegrana przez małego Marka Lestera to kompilacja niewinności cherubinka i diaboliczności skrytej pod nią. Dostrzec ją można w chłodnym spojrzeniu, w złośliwym uśmiechu, w pogardzie wymalowanej na tych przecież delikatnych rysach. Dzieciak robi robotę, bez dwóch zdań. Manipuluje, by zaspokoić swoje potrzeby, a wygląda na to, że potrzeby te podyktowane są rozbudzoną seksualnością. Dąży do zaspokojenia poprzez podglądactwo, ale to mu przestaje wystarczać… Zwodzi na manowce ojca, ba, nawet psychiatrę na wizytę, u której Elisie w końcu udaje się namówić Paula. Scena rozmowy Elisy z lekarką Marcusa jest wysoko traumatyzująca. Pomijając kompetencje, albo ich brak, rzeczonej lekarki, to ta scena jest wyreżyserowana w tak opresyjny sposób, że autentycznie mamy ochotę schować się pod łóżko. Paul z resztą również przyczynia się do emocjonalnego rozchwiania swojej młodej żony – broni syna jak lew, jednocześnie nie szczędząc swojej ukochanej gorzkich słów, nazywając ją tępą, głupią… Elise zostaje więc sama. Co z tym zrobi? Ha!. Finał zmiata z planszy.
Na pewno nie jest to film z walorami edukacyjnymi;) Nie przedstawi drogi właściwej, a tę najbardziej pokrętną i wypaczoną. Może budzić niesmak. Zostawia przestrzeń do namysłu nie tylko nad przypadkiem naszego 'malca’, ale też nad Elisą i całym systemem rodzinnym. Jak wyglądała relacja Marcusa z matką w obliczu filmowych faktów? Czy aby nie dochodziło tam do jakichś nadużyć? Wiem, że może Wam się to w głowach nie mieścić, ale zdarzają się przypadki, w których matka stawia syna w roli partnera robiąc mu psychiczną krzywdę. Oczywiście nie wygląda to tak jak w rodzinach dotkniętych kazirodztwem za sprawą działań mężczyzny, ale wierzcie mi, że głodna miłości kobieta potrafi w barbarzyński sposób wypaczyć psychikę dzieciaka. A co z Elisą? Młodziutka kobieta wtrącona w rolę matki dla dorastającego chłopca, poddawana manipulacji i pozostawiona sama sobie. Zdominowana przez męską energię, może tylko wychylić kielona na znieczulenie i pogodzić się z tym, że nikt nie traktuje jej poważnie. Co do aktorstwa niewątpliwie urodziwej Britt Ekland miałam wiele wątpliwości. Fukałam i prychałam na mizerność jej warsztatu, ale ostatecznie doszłam do wniosku, że nie bez powodu ten kruchy kwiat gnie się pod byle podmuchem. Mniej więcej w połowie seansu, doszłam do wniosku, że ta nieporadność ostatecznie koresponduje z ogólnym pomysłem na tą postać.
Film absolutnie fenomenalny, odważny. Z wadami i zaletami właściwymi starszym produkcjom i jak najbardziej wart Waszego czasu.
Moja ocena:
Straszność: 2
Fabuła:9
Klimat:7
Napięcie:8
Zaskoczenie:8
Zabawa:9
Walory techniczne: 7
Aktorstwo:7
Oryginalność: 7
To coś: 9
73/100
W skali brutalności: 1/10