Bad seed / Diabelskie nasienie (2018)
Od śmierci żony David samotnie wychowuje swoją jedynaczkę, Emmę. Dziewczynka jest dzieckiem idealnym w każdym calu i trudno znaleźć kogoś, kto mógłby zobaczyć w niej coś złego. Jednak gdy na szklonym pikniku dochodzi do wypadku ,w wyniku którego kolega z klasy Emmy, Milo spada z klifu, a David znajduje u swojej córki jego własność, zaczyna bacznie przyglądać się swojej córeczce. Przyglądać z rosnącym niepokojem.
Taki los prędzej czy później spotyka większość znanych produkcji — remake. Albo raczej, przynajmniej w tym przypadku — readaptacja, bo mamy tu do czynienia z ponownym zekranizowaniem utworu Wiliama March’a pt. „Bad seed”. Niedawno pisałam Wam o pierwszym filmie z roku 1956, który absolutnie mnie kupił. Wiedząc o istnieniu nowszej wersji tej historii i jej byłam ciekawa. Od zachwytu jestem jednak jak najdalsza, choć nie wydaje mi się by był to film tak zły, jak mogłabym prorokować po nazwisku reżysera (aktora Rob’a Lowe zdobywcy złotej maliny).
Różnice między obiema produkcjami są bardzo znaczące. Przede wszystkim pozbyto się matki. W filmie z lat ’50 to ona walczyła ze złymi przeczuciami na temat swojego dziecka, ojciec był typowym ojcem w strukturze rodzinnej słodkiej Ameryki tamtych lat — w większości nieobecnym, a na pewno nieświadomym. Myślę, że wykopanie z planu matki to wybieg mający na celu uzasadnienie przypadku Emmy — brak matki, zaburzenia więzi etc. Trochę bieg na skróty.
Zmarginalizowano rolę ciotki, która w starej produkcji przewodziła hordzie salonowych antropologów, psychoanalityków, kryminologów, czy kim tam oni byli. Z gry wypadają więc dyskusje o korzeniach ludzkiego zła, które robiły fantastyczną robotę. Zastąpiono je kilkoma wyszukiwaniami w Google, do jakich posuwa się strapiony tatko. To typowa iście komiksowa zagrywka współczesnego kina, zastąpmy słowo obrazem, obraz jest taki ładny. Czekam na wielki powrót kina niemego;)
Szelmę ogrodnika zastąpiono opiekunką podkradającą Davidowi psychotropy. Nie jest to tragiczne posunięcie, ale wolałam ogrodnika, głównie dlatego, że był bardziej cichym świadkiem rozkwitu naszego nasionka niż aktywnym uczestnikiem całego zamieszania. Zresztą ogrodnik- nasiona, jakoś to tak bardziej mi pasuje na poziomie symboliki;)
W tej wersji filmowej historii Emma. dość słusznie zresztą, ląduje u dziecięcego psychiatry i w tej właśnie roli, co jest ciekawostką zobaczycie odtwórczynię roli małej Rhody, czyli złego nasionka z ekranizacji ’56. Załapałam żart: „Emma przypomina mi mnie gdy byłam w jej wieku”. No, śmiechłam. Zmieniono też przedmiot konkursu, w którym przegrała Emma i to chyba tyle jeśli idzie o bardziej znaczące zmiany fabularne.
Nie jest wcale tak źle głównie za sprawą dość dobrego castingu. Mała McKenna Grace w roli Emmy wypada naprawdę dobrze. Nie jest tak teatralna i manieryczna jako zgarnięta prosto z desek teatru Rhoda — ona robiła wrażenie upiorne wręcz — ale prowadzi swoją rolę ciekawie i z wyczuciem. Bardzo podobała mi się scena przed lustrem, gdy ćwiczy odgrywanie emocji.
Jeśli zaś chodzi o finał, na który trochę sobie narzekałam w starym filmie, to Rob Lowe poszedł w inną stronę. W jaką, to już musicie zobaczyć. To znaczy nie musicie, ale być może będziecie chcieli 🙂 Podobno powstał też sequel. Natomiast istnieje jeszcze wersja pomiędzy — czyli „Dziedzictwo zła” z 1985. Będę szukać.
Moja ocena:
Straszność: 1
Fabuła:7
Klimat:6
Napięcie:7
Zabawa:7
Zaskoczenie:5
Walory techniczne: 7
Aktorstwo:8
Oryginalność: 5
To coś:6
59/100
W skali brutalności: 0/10