X/X (2022)
Koniec lat ’70 XX wieku. Grupa domorosłych filmowców z Houston rusza w głąb Teksasu by na odludnej farmie nakręcić swój pierwszy film. Film nie byle jaki, bo erotyczny. W wynajętym domostwie stojącym nieopodal domu właścicieli rozpoczynają pierwszy dzień zdjęciowy. Wspomniani właściciele nie mają świadomości co będzie się wyprawiać na ich ziemiach, a wystarczy jeden rzut oka na nich by wiedzieć, że by im się to nie spodobało. Dzień zdjęciowy dobiega końca, a szeregi ekipy filmowej zaczynają się przerzedzać.
Ti West powraca w wielkim stylu. No, dobra, nawet jeśli nie w wielkim to w swoim stylu 🙂 Dla jasności mnie jego nowe dzieło się podobało, ale instynktownie czuję, że mogę być w mniejszości i współczesny widz może nie być najlepszym adresatem dla tej sentymentalnej pocztówki wysłanej ze starego Teksasu. Od pierwszych scen – czyli wizyty służb szeryfa na rozsłonecznionej farmie widzimy komu kłania się West. Scena z drzwiami stodoły to niemal kalka ujęcia z remake „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”. Z resztą to nie jedyna scena budząca takie skojarzenie (weźmy choćby ujęcie z auta, też z początku filmu). Ocho, będzie grubo, myślimy więc, ale gdy na tapecie pojawia się para staruszków jesteśmy nieco skonsternowani: To mają być nasi antagoniści? Przecież ten stary pierdoła nawet by piły nie podniósł na wysokość kolan. Ti West zrobił widzowi niemałego psikusa. Serio bardzo długo czekałam aż para staruszków przedstawi mi swoje potomstwo: jakiś rosłych, połatanych świńskimi jelitami przygłupów odzianych w worki jutowe. A tu… taka sytuacja…
Ti West bardzo chciał nakręcić slasher w starym stylu. Fantazjował nawet o użyciu taśmy szesnasto milimietrowej, ale ostatecznie skończyło się na przesłonkach i soczewkach fundującym nam wrażenie starego, zblakłego i ziarnistego obrazu. Scenariusz nie oferuje nam skomplikowanej fabuły, wielkiego efektu zaskoczenia, fabularnego twistu i tym podobnych. Poznajemy grupę sympatycznych i prosto myślących młodych ludzi z aspiracjami na przyszłe gwiazdy przemysłu filmowego. Toczące się między nimi rozmowy jednoznacznie wskazują, gdzie znajduje się iglica ich moralnego kompasu. Ich celem jest nakręcenie filmu porno – raczej w wersji soft z taką nawet jakby fabułą pt. „Córki farmera”. Reżyser, Wayne, angażuje dwie zgrabne dziewczyny Maxine i Bobby, operatora RJ i jego dziewczynę Lorraine w charakterze dźwiękowca. Zapomniałam o głównym kutasie – w tej roli czarnoskóry weteran wojenny Jackson. Oto cała ekipa.
Pierwsza część filmu to zapoznanie z bohaterami i ich środowiskiem. To zapoznanie, nie ma co się czarować, następuje głównie od dupy strony. Krwawa jatka następuje względnie późno, ale atmosfera schizofrenii stworzona wokół postaci antagonistów daje o sobie znać znacznie wcześniej. Niecierpliwie czekałam na pierwsze ciosy. Te nie rozczarowują, ale nadal mogę powiedzieć, że ilość cycków góruje nad ilością przelanej krwi. Ot zwycięstwo Erosa nad Tanatosem, może jakaś pochwała życia za tym się kryje, któż to wie;)
Całość jest bardzo zgrabnym ukłonem w stronę gatunkowej klasyki. Produkcja bardzo dobra technicznie i obsadowo (szczególnie Mia Goth). Ino, czy tego chce współczesny popkornożerca? Takiego filmoznawczego wykładu? Z tym jak mniemam może być ciężko, ale miłośnikom sentymentalnych wspominek polecam.
Moja ocena:
Straszność: 2
Fabuła: 6
Klimat: 9
Napięcie:6
Zabawa: 7
Zaskoczenie:6
Walory techniczne:9
Aktorstwo:8
Oryginalność:7
To coś:7
67/100
W skali brutalności: 3/10