Morderca znad Green River – Ann Rule
Kiedy policjanci z grupy dochodzeniowej Green River po raz pierwszy pojawili się w fabryce samochodów Kenwirth by porozmawiać z lakiernikiem Gary’m Ridgway’em jego współpracownicy zauważyli analogię pomiędzy inicjałami Garyego, a nazwą rzeki gdzie już od kilku lat porzucane są zwłoki młodych kobiet. Śmiali się i nazywali kolegę Green River Gary, nie mając pojęcia, że ten ponury żart zbliża ich do straszliwej prawdy bardziej niż gotowi byli przypuszczać.
O mordercy znad rzeki Green słyszeli chyba wszyscy. Gary Ridgway przez blisko dwadzieścia lat umykał organom ścigania, zabijając w tym czasie 49 kobiet, głównie pracownic seksualnych, które zarabiały na ulicach Seatle w latach 80 i 90. Przypadek Gary’ego jest o tyle ciekawy, że był stanowi on przykład psychopaty, który doskonale wtopił się w tło, tym samym wymakając się standardom na podstawie, których tworzone są profile seryjnych morderców. Był podobny zupełnie do nikogo, ani szczególnie przystojny, ani odpychający, nie był też wybitnie inteligentny, ale na tyle sprytny by odsuwać od siebie podejrzenia o popełniane zbrodnie. Człowiek pełen sprzeczności, skutecznie traumatyzowany przez matkę rodzicielkę w dzieciństwie, ale nie ofiara przemocy w rozumieniu ówczesnych standardów społecznych. Recytujący biblię i jednocześnie rozhamowany seksualnie, mieszkający ze stadem kotów i mordujący ludzi. Z tych teoretycznie niepasujących do siebie puzzli w końcu wyłania się obraz, klarowny, czytelny, żeby nie rzec: przecież to oczywiste, że ktoś taki został mordercą.
W układaniu owych puzzli pomaga nam Ann Rule, autorka publikacji true crime, w tym bodaj najsłynniejszej z nich „Ted Bundy, Bestia obok mnie”. Nie wiem czy właściwym będzie porównywanie obydwu książek, ale pewne kontrasty rzucają się w oczy same, więc muszę o nich wspomnieć.
O ile w „Bestii obok mnie” Ann skupia się na postaci Teda i swojej przedziwnej relacji z nim, o tyle w przypadku „Mordercy znad Green River” perspektywa jest już zupełnie inna. Czy gorsza? Z pewnością jej osobisty stosunek do Teda Bundy’ego nadał ton jej opowieści, tak samo jak brak takowego w przypadku historii Gary’ego. Ann co prawda mieszkała w tej samej okolicy co morderca znad rzeki Green i w pewnym stopniu angażowała się w jego sprawę, ale nie miała z nim styczności w takim stopniu jak odbyło się to w przypadku Teda. Nie mniej jednak, można posunąć się do stwierdzenia, że autorka ma niebywałego pecha (lub szczęście, zależy jaką perspektywę przyjąć) by znajdywać się właśnie tam gdzie ten, czy inny psychopata.
Po publikacji „Bestii…” autorce zarzucano, że po macoszemu potraktowała sylwetki ofiar koncentrując całą uwagę na ich oprawcy. W przypadku książki „Morderca nad Green River” Ann nie tylko dedykuje ją pamięci ofiar, ale poświęca też im wiele stronic, streszczając ich losy i pokazując drogę którą pokonały nim stanął na niej Green River Gary. Efekt jest taki, że samego tytułowego bohatera poznajemy dość późno, nie mniej jednak jest na co czekać bo spostrzeżenia autorki na temat jego przypadku są niezwykle zajmujące.
Miałam do czynienia z naprawdę masą filmów, dokumentów i innych publikacji na temat Mordercy znad Green River, ale nie wiedziałam np. o jego dysleksji. Książka wypełniona jest informacjami ad jego biografii i ilustrujących przebieg śledztwa. Ann z niejaką desperacją próbuje odczarować wizerunek grupy roboczej zajmującej się śledztwem, której wielokrotnie zarzucano, że traktowała sprawę bez należytej staranności, bo ofiarami były prostytutki. Bohaterami tej historii są więc zmarłe dziewczyny, śledczy, osoby z otoczenia Gary’ego ( w tym jego partnerki i żony) i wreszcie Gary.
Niezwykle interesując książka, ale nie kupiła mnie w takim stopniu jak „Bestia…” i nie z powodu samej tytułowej postaci, raczej chodzi o objętą strategię jej opowiedzenia. Odniosłam wrażenie, że Ann próbuje naprawić to, co zdaniem niektórych czytelników zawaliła w „Bestii…”. Poświęciła więc więcej czasu ofiarom, powtarzając jak mantrę jak wartościowe było ich życie, każdorazowe podkreślając poświecenie śledczych dla sprawy i w końcu stawiając bardzo jednoznaczną ocenę mordercy, bez żadnych osobistych emocji, jakie generował Ted Bundy. Nie mniej polecam obydwie pozycje, bo jeśli chodzi o True Crime, Ann nadal odbieram jako najbardziej rzetelną ze znanych mi autorek.
Moja ocena: 8/10
Dziękuję wydawnictwu SQN