Kuklany las – Anna Musiałowicz
Syn Martyny nie wraca z wyprawy do lasu. A przynajmniej taka jest jej pierwsza myśl, gdy widzi na progu chłopca mającego być jej Maćkiem. Dziwne zachowanie jedynaka zrzuca na karb zmęczenia, złego samopoczucia i wszystkiego, co jest wstanie uciszyć rozrywający krzyk w głowie: To nie jest Twój syn.
W tym samym lesie stara kobieta czeka na śmierć. Potrzebuje jeszcze odrobiny czasu by zdołać dotrzymać obietnicy danej córce. Przecież nie może zostawić jej samej.
„Kuklany las” to bodaj druga w dorobku Anny Musiałowicz powieść grozy. Podobnie jak w przypadku „Diabła zza okna” jest raczej mikropowieścią. Fani wielowątkowych złożonych światów przedstawionych raczej się tu nie odnajdą, natomiast Ci mający ochotę na krótką, mroczną wycieczkę jak najbardziej.
Jako minimalistka jestem na tak. Uważam że w przypadku „Kuklanego lasu” dzięki niewielkiej formie udało się skondensować klimat, nie mętniał on w potoku słów i wątków pobocznych. Fabuła nie jest skomplikowana, a wprowadzone wątki rozbudowane. Co istotne kwestie paranormalne, bo chyba do tej kategorii możemy zaliczyć specyficzną moc lalek motanek, nie posiadają własnej mitologii. Tajemnica pozostaje tajemnicą i dla mnie to ogromna zaleta, bo jednak wszelkie gusła mają w sobie coś efemerycznego i intuicyjnego, a w momencie gdy podchodzi się do nich łopatologicznie stratą całą moc uwodzenia.
Nieskomplikowana fabuła, nie równa się jednak braku wglądu w motywacje bohaterów. O ile z Martyną polubiłam się tak sobie – taka typowa matka kwoka – o tyle Natalka, jej matka starowinka, czy nawet pięcioletni chłopiec to już wyraziste charaktery. Ba, nawet nawalony Paweł i jego przemyślenia (dość wulgarne i prostackie) wnosiły coś do historii. Okazuje się, że nie trzeba wiele by zbudować ciekawą, klimatyczną grozową baśń. Przyznaję, że nieco drżałam o finał tej opowieści, że autorka go zmiękczy, wygładzi, posypie lukrem na osłodę – nic z tych rzeczy – finał jest świetny. Całość na plus.
Moja ocena: 7/10