Open Widows/ Link do zbrodni (2014)
Młodzieniec o imieniu Nick zwabiony wygraną w konkursie z serii 'kolacja z gwiazdą’ przybywa do pokoju hotelowego, gdzie dzięki rozmowie przez internet z tajemniczym gościem dowiaduje się, że jego ukochana aktorka, Jill Goddard, ma gdzieś kolacyjki z fanami. Chłopak jest rozczarowany i zawiedziony. Internetowy rozmówca w ramach zadośćuczynienia zapewnia mu podgląd gwiazdki na żywo dzięki kamerze zamontowanej w jej pokoju. Problem zaczyna się, gdy partner Jill orientuje się, że w pokoju na przeciwko znajduje się podglądacz. Tajemniczy znajomy z sieci daje Nickowi wskazówki, jak wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji. W ten sposób młodzian wplątuje się w intrygę internetowego szaleńca wymierzoną, jak się zdaje w gwiazdę kina, Jill Goddard.
Thriller hiszpańskiego reżysera, który jest twórcą jednego z horrorowych segmentów w „ABC’s of death„, posługuje się niezmiennie modą formułą found footage.
Śledzenie fabuły umożliwiają nam kamery internetowe, a głównym kadrem jest monitor komputera. Widzimy twarz naszego nieboraka, Nicka, a także obrazy które udostępnia mu nawiedzony haker, w tym poczynania Jill.
Jeśli mam być szczera to sięgnęłam po ten film tylko ze względu na obsadę. Chciałam sprawdzić dokąd to wędruje nasz mały hobbit wygnany ze Śródziemia, kiedy to Jackson zakończył kręcenie trylogii „Władcy pierścieni” tj. Elijah Wood. I jak rozwija się kariera Sashy Grey po za porno biznesem, który musiała już całkowicie opuścić ze względu na nadmierną eksploatację odbytnicy, która to zaczęła odmawiać jej posłuszeństwa;) Widziałam ją już w kilku filmach grozy i spodobała mi się jako aktorka w tym gatunku. Jak dotąd grała ogony, ale Hiszpan postanowił dać jej szansę i dostała rolę drugoplanową. Niestety w filmie bardzo słabym.
Wątek rozpasanego hakera, który zatruwa życie niewinnym użytkownikom sieci jest nader popularny i to nie od dziś. Pomysły na jakieś szczególne innowacje w tym temacie dawno się skończyły i pozostaje tylko zbieranie resztek ze stołu.
Nasz antybohater jest takim okruszkiem w w bezmiarze sieciowych wariatów. Obiera sobie na cel mało rozgarniętego chłoptasia i gwiazdeczkę znudzoną show biznesem.
Przez praktycznie cały film śledzimy rozgrywkę, w której Nick ma marne szanse. Posłusznie wykonuje polecenia Nevady, najpierw z głupoty, a później, bo nie ma już innego wyjścia.
Dopiero pod koniec seansu twórca wprowadza zamieszanie. I to jakie!
Raptem zaczynamy skakać z jednego twistu na drugi, by pod koniec tej potyczki całkowicie stracić zainteresowanie. Chyba większość osób lubi karuzele, ale nie do wymiotów.
Powiem, Wam, że nie wiem, o co chodziło w finale, bo zaczęłam powoli odłączać procesy myślowe, znudzona tym uporczywym zmienianiem frontu. Rozwój wydarzeń prowadził do rychłego uśpienia widza, a tu raptem kiedy poduszka leży już pod głową reżyser orientuje się, że trzeba zrobić, coś by film został zapamiętany. Za późno. Ja już spałam.
Podsumowując, film 'taki se’. Nic szczególnego, ale do poduszki się sprawdza.
Moja ocena:
Straszność:3
Fabuła:5
Klimat:4
Napięcie:5
Zabawa:4
Zaskoczenie:5
Aktorstwo:6
Walory techniczne:6
Oryginalność:4
To coś:4
46/100
W skali brutalności: 1/10
Gość: Koper, *.dynamic.chello.pl napisał
A ja ośmielę się nie zgodzić. ;P Elijah „Frodo” Woods co prawda powiela tu troszkę schemat z poprzedniego swojego wyreżyserowanego przez twórcę z Hiszpanii filmu („Grand Piano”, gdzie także musiał wbrew własnej woli wykonywać polecenia bandyty), niemniej wrzucanie tego filmu do worka z masą badziewiastych mockumentary, czy jak to zwać jest pewną niesprawiedliwością. Przede wszystkim hiszpański reżyser podjął tu ciekawą – nie w pełni może udaną – próbę połączenia klasycznej formuły thrillera z modnym współcześnie sposobem realizacji sugerującym obraz z kamer, laptopów etc. Po drugie realizacyjnie ten film stoi o kilka klas ponad standardowymi filmami podążającymi tą konwencją. Nie dość, że do minimum ogranicza niedoskonałości wynikające z udawania jakichś amatorskich kamer (mam tu na myśli wszelkie braki stabilności obrazu, machanie kamerą na lewo i prawo, zaszumienie etc.), to w przeciwieństwie do podobnych filmów większość akcji jest widoczna w kamerze, a nie rozgrywa się gdzieś poza kadrem i to, że wszystko widzimy ma uzasadnienie i nie musimy się zastanawiać dlaczego bohater wszystko nagrywa zamiast uciekać – jak to zwykle bywa w horrorach found-footage. Dla mnie film dużo ciekawszy od przereklamowanego „The Den”. Co prawda Marina Hantzis vel. Sasha Grey raczej mizernie wypada jako aktorka, ale jest na drugim planie, a „Frodo” w roli głównej radzi sobie bez zarzutów. I owszem, zakończenie jest przedobrzone, trochę za dużo tych twistów, ta końcówka jest słabsza niż wcześniejsze fragmenty filmu, ale mimo wad to całkiem fajna rozrywka, temat nie jest potraktowany całkiem serio, nikt tu nie udaje „prawdziwości”, twórcy nie silą się na nadmierną powagę, twórcy zdają się bawić formą i konwencją i przy odpowiednim podejściu, widz jest w stanie bawić się razem z nimi. 🙂
Ode mnie tak 65/100.
Gość: Aurelia, *.gazeta.pl napisał
To już wspomniany wyżej „The Den” mi się bardziej podobał, bo tu rzeczywiście odnosi się wrażenie jakby reżyser nie wiedział w jakim kierunku chce podążyć… Człowiek się tylko zastanawia o co chodziło. Finał bez ładu i składu. Fabuła też bez rewelacji. Ktoś miał pomysł, ale nie do końca wyszła jego realizacja. Szkoda.