The House on the Bayou/ Dom nad zalewiskiem (2021)
Jessica odkrywa, że jej mąż John dopuścił się zdrady ze swoją studentką. W krótkiej i rzeczowej konfrontacji decyduje za nich oboje, że nie dojdzie do rozwodu, dalej będą wspólnie wychowywać czternastoletnią córkę pod warunkiem, że John zerwie z kochanką i zabierze rodzinę na krótkie wakacje. Jest deal i Chambersowie udają się do upatrzonego przez kobietę domu letniskowego w Luizjanie. Tam poród rozległych bagnistych terenów można napotkać różne ciekawostki przyrodnicze jak chociażby dziwni mieszkańcy okolicy. Przypadkowe spotkanie w sklepie spożywczym owocuje nową znajomością i tak oto pierwszego wieczora pobytu Chambersów w domu nad zalewiskiem na ich progu pojawia się nastoletni Isaak i jego dziadek. Przynoszą ze sobą poczęstunek i niezbyt dobrą nowinę.
Trend na filmowe narracje skupiające się na obrzydzeniu widzom wynajmu wakacyjnych domów trwa w najlepsze. Tym razem reżyser tego thrillera z zakusami na horror paranormalny zabiera nas do Luizjany, gdzie w letnim wypoczynku towarzyszyć będziemy skonfliktowanej parze małżonków i ich nastoletniej córce, Annie. Rozpad rodziny jest ewidentny i unaoczniony aż nad to: mąż kurwiasz i żona zimna suka. Facet ją zdradził, ale ona nie zamierza wystawić jego walizek za drzwi, zamierza zachować go przy sobie w postaci osobliwego zwierzątka domowego, służącego za podnóżek i jeśli niewierny mąż miał jakieś złudzenia względem wspólnych wakacji to Jess szybko je rozwieje.
Przypatrując się poczynaniom bohaterów nie możemy nie zauważyć, że wynajęty dom jest miejscem osobliwym, rodzina znajduje w jego wnętrzu tajemnicze drzwi do pomieszczenia, do którego nie są w stanie się dostać. Tym czasem, borem lasem, zmierzają już do nich sąsiedzi, czyli właściciel małego okolicznego sklepiku i jego wnuk niewiele starszy od Anny. Goście wpraszają się do środka i szybko okazuje się, że nie mają dobrych zamiarów. Kolejni wiejscy sodomici posuwający kuzynów i całą zagrodę? Nie, to nie ten kierunek, takie rzeczy to w lasach Zachodniej Virginii, w Luizjanie wygląda to inaczej. Twórca wykorzystał tu motyw jarmarcznych kaznodziejów – popularnych szczególnie na południu Stanów. Isaak jest żywcem wyrwany z pola kukurydzy wyhodowanego w wyobraźni Stephena Kinga, który przybywa do domu Chambersów w nieznanym widzowi celu. Określenie jego roli to kluczowa filmowa zagadka. Chłopak jest tak przedziwny jak to tylko możliwe, a następujące po jego pojawieniu się wydarzenia przypominają matnie obłędu, z której nie sposób się wyrwać.
Dla mnie wyglądało to całkiem klawo. Twórca dobrze wiedział jak skutecznie wyprowadzić mnie z równowagi (hasło kluczowe: kot), a pojedynek jaki rozegra się między osobami dramatu okazał się dla mnie całkiem zajmujący. Na pewno nie jest to zły film, choć do bardzo dobrego sporo mu jeszcze brakuje, głównie z e względu na realizację – aktorsko po stronie odtwórców ról małżonków Chambers film niestety leży – ale mimo tego seans zaliczam do przynajmniej umiarkowanie udanych.
Moja ocena:
Straszność: 1
Fabuła:6
Klimat:7
Napięcie:6
Zabawa:6
Zaskoczenie:6
Walory techniczne: 6
Aktorstwo:5
Oryginalność: 6
To coś:6
55/100
W skali brutalności: 1/10
Dodaj komentarz