Annabelle: Creation/ Annabelle: Narodziny zła (2017)
Ameryka, lata 50 XX wieku. Samuel Mulins, mąż Ester i ojciec małej Bee, zawodowo zajmuje się robieniem zabawek. Sielskie życie w szczęściu i dobrobycie przerywa tragedia, której ofiarą pada jedyna córka Mulinsów.
Po jej śmierci małżonkowie wycofują się z życia społecznego, lecz po dwunastu latach postanawiają wykonać gest dobrej woli i w swoim okazałym domu ugościć wychowanki sierocińca pod opieką siostry Charlotte. Warunkiem gościny jest zakaz odwiedzania dwóch pomieszczeń: sypiali Ester Mulins, gdzie przebywa schorowana kobieta i pokoiku niegdyś należącego do córki właścicieli domu.
Niestety jedna z dziewcząt łamie drugi z zakazów i z ciekawością odkrywa skarby w pokoju Bee, w tym rudowłosą, drewnianą lalkę…
Tytułowa „Annabelle” to postać znana z opowieści pary amerykańskich demonologów, małżeństwa Warrenów. W swoim horrorze pokątnie wykorzystał ją James Wan, ale nie można powiedzieć by stała się ona ważnym bohaterem serii „Obecność„.
Potencjał tej postaci dostrzegł John Leonetti, który w 2014 roku nakręcił film w całości poświęcony opętanej lalce imieniem „Annabelle”. Jakże ten film mi się nie podobał…
Usłyszawszy o planach powstania prequela „Annabelle” miałam dwie myśli: Albo będzie równie lichy jak poprzednik, albo wybije się i uratuję historię z potencjałem jakim bez wątpienia dysponuje przypadek opętanej lalki. Domyślam się, że większość widzów raczej nie dopuszczała drugiej z założonych przeze mnie opcji, ale ja nauczona przypadkiem serii „Ouija”, w której to prequel nakręcony później okazał się o niebo lepszy od poprzednika, dopuszczałam taka możliwość. I nie pomyliłam się.
Oczywiście nie oznacza to bym „Narodziny zła” uważała za horror wybitnie dobry, ale w porównaniu z mielizną na jaką wpadł scenariusz pierwszej „Annabelle” jest zdecydowanie lepiej.
Twórcy prequela, co zaskakujące, ratując sprawę nie odżegnali się całkowicie od tego co opowiadał nam pierwszy film, ale podeszli do sprawy z głową i połączyli niespójności, jednocześnie naprawiając błąd rzeczowy popełniony przez Wana i Leonettiego – wygląd lalki.
Osoby, które udało mi się zachęcić do lektury „Demonologów” wiedzą, że prawdziwa Annabelle, ta którą w swoich demonicznych zbiorach urywają Warrenowie, była lalką szmacianą i do takiej też postaci wraca demon w epilogu „Narodzin zła”. Co prawda godzi to w wizję pierwszej „Annabelle”, ale sadzę, że ekipa Leonettiego powinna się cieszyć, że ktokolwiek uznał wypierdziane przez nich wątki za godne choćby zahaczenia.
O ile pierwsza „Annabelle” rozgrywała się wczasach bliskim obecnym o tyle „Narodziny zła” cofają się do lat 50 czy 60 XX wieku. Tu poznajemy nieszczęsnego lalkarza, który zmajstrował Annabelle tuż przed śmiercią swojej córki. Sam proces opętania lalki bliższy jest temu co opisali Warrenowie, choć zdecydowanie nie jest to, ta właśnie historia. Nie mniej jednak uważam, że ma ręce i nogi, kupy się trzyma i nie śmiem narzekać.
Historię zła, które wstąpiło w lalkę poznajemy dzięki wydarzeniom związanym z jedną z sierotek, które Mulins sprowadza do domu.
Śliczna Janice chorująca na polio ma pecha znaleźć się w złym miejscu o złym czasie przez co demoniczna siła zaczyna się nią żywo interesować. W tym miejscu mamy okazję obserwować sporo typowo horrorowych zagrywek wizualnych, z czego niektóre są całkiem dobre – scena z narzutą – inne zupełnie słabe – scena w szopie.
Efekt jest ogólnie średni, zwłaszcza biorąc pod uwagę miliony, które wpompowano w ten obraz. Mimo, że film nie przynosi jakiś większych uciech dla fana grozy, to i tak uważam, że twórcy zrobili dobrą robotę- zwłaszcza biorąc pod uwagę to jak poprzednicy ją dokumentnie skopali.
Rezultatem jest produkcja dość przyjemna, nie godząca w inteligencje widza i stanowiąca nie najgorszą rozrywkę. I tyle musi Wam wystarczyć.
Moja ocena:
Straszność:2
Fabuła:7
Klimat:6
Napięcie:5
Zabawa:6
Zaskoczenie:5
Walory techniczne:7
Aktorstwo:7
Oryginalność:5
To coś:6
56/100
W skali brutalności:2/10
Dodaj komentarz