Devil’s Rejects/ Bękarty Diabła (2005)
Rodzinka Firefly doskonale bawi się na swojej farmie w Teksasie, o czym mieli okazję przekonać się wszyscy, którzy widzieli film „Dom 1000 trupów„.
„Bękarty diabła” stanowią sequel horroru Rob’a Zombie’ego.
Krótko po tym jak kolejne dzieciaki zniknęły bez śladu a wraz z nimi ekipa poszukiwawcza złożona z trzech policjantów, dzielny szeryf Wyldell wyrusza śladem ostatniego tropu na jaki trafili policjanci- wprost na farmę rodziny Firefly. Fabułę filmu otwiera 'totalna rozpierducha’ której dokonują gliniarze. Niestety udaje im się ustrzelić tylko jednego członka rodziny, RJ i pojmać matkę Firefly. Cipcia i Otis uciekają a 'Knypek’ Tiny jest w tym czasie zajęty zabawą ze zwłokami w plenerze.
Para zbiegów, niczym Bony i Clyde ruszają w podróż ku ocaleniu wolności. Z pomocą przychodzą im krewniacy- nie mniej popieprzeni niż reszta rodziny – a ofiarami padną przypadkowi przyjezdni, których 'Bękarty diabła’ dopadną w motelu.
„Bękarty diabła”, drugi film Zombie’ego bardzo różni się od „Domu tysiąca trupów”. Różni się przede wszystkim pomysłem. Tu nie uświadczymy atrakcji rodem z festiwalu gore, obłęd też przygasa. Co ciekawe mimo mojego wielkiego zachwytu nad pierwszą odsłona przygód rodzinki morderców wcale nie uważam „Bękartów…” za film słabszy.
Twórca odżegnuje się tu od nieco teledyskowego sposobu kręcenia, pełnego przerywników, hardcorowych wstawek i ostrej muzyki. Zamiast tego serwuje nam kino drogi, wywołujące skojarzenia z najlepszymi filmami o mordercach tułaczach.
Jest zdecydowanie bardziej poważny. Przypuszczam, że sukces „Domu…” nieco go zaskoczył dlatego odnoszę wrażenie, że dopiero teraz, od projektu pod tytułem „Bękarty diabła”, zaczął traktować swoją pracę reżyserską serio.
O ile „Dom…” tarzał się w oparach absurdu tu mamy bardzo klarowny ciąg wydarzeń. Od strony technicznej „Bękarty…” wypadają fenomenalnie. Jaskrawe słońce, pustynne plenery, kurz i zaschnięta krew. Większość filmowych ujęć zasługuje na specjalne wyróżnienie.
Do tego muzyka takich klasyków jak Terry Reid – jak ja go kocham! – czy Lynard Skynard, zamiast straszyć ostrością … wzrusza.
No, tak muszę to powiedzieć, prawie się spłakałam w finale filmu poruszona okrutnym losem zbiegłych sadystów. Dziwne, jak wspaniale Rob odwrócił tutaj rolę dobra i zła. Dzięki temu, że skupiamy się tu głównie na postaciach uciekinierów możemy ich bliżej poznać. Zżyć się z nimi nawet bym rzekła. Oczywiście Rob nie zrobił z nich misiaczków przytulaczków, ale obdarzył ich szatańska naturę bardzo ludzkim pierwiastkiem. Mogę powiedzieć, że Baby i spółka chyba po raz pierwszy doświadczyli uczucia strachu zarezerwowanego przecież dla ich ofiar. Skutek tego jest taki, że wczułam się w ich przykrą sytuację bardziej niż w los oprawianych małolatów w pierwszym filmie.
Makabry jest tu zdecydowanie mniej, a może po prostu sposób jej prezentowania nie jest tak jaskrawy i kiczowaty. Zagrania jakie stosują bohaterzy/antybohaterzy są jednak nie mniej bezwzględne niż to było w przypadku pierwszej odsłony filmu. Cięty język i czarny humor nadal przoduje.
Akcja nie ustaje, lecz nie jest tak chaotyczna jak w przypadku „Domu…”, traci na tym odczucie paranoi, ale większa klarowność fabuły sprawia, że nie stanowi on tylko czczej rozrywki, lecz jest całkiem rozsądnym filmem o czymś. Powiedziałabym, że sprawdza się nie tylko jako horror.
Dla miłośników „Domu 1000 trupów” pozycja obowiązkowa.
Moja ocena:
Straszność:3
Fabuła:8
Klimat:9
Napięcie:8
Zaskoczenie:6
Zabawa:10
Walory techniczne:9
Aktorstwo:9
Oryginalność:9
To coś:10
81/100
W skali brutalności:2/10
Uwielbiam ten film 🙂
widzę, że za wszelką ceną promujemy popierdolone klimaty
Na pewno znajdziesz coś dla siebie. Spotkania kółek różańcowych odbywają się w każdej parafii. Tam celuj.