Martyrs/ Skazani na strach (2008)
vs
Martyrs (2015)
Stało się. Amerykanie wyciągnęli swe pazerne łapska po francuski film, który swoją brutalnością zszokował Europejczyków. Pogłoski na temat planowanego remake „Skazanych na strach” krążyły już od dawna. Sądziłam, że po takim czasie temat się szczęśliwie rozmył, ale skądże. Scenarzysta nominowanej w tym roku do Oscara „Zjawy” podjął się niewdzięcznego zadania wywabienia posoki z fabuły francuskiego straszaka i na zgliszczach pomysłu Pascala Laugiera wyhaftowania kolorowego i ślicznego obrazka, który zaspokoi fasfoodowe apetyty.
Do tej pory nie udało mi się nic naskrobać o oryginale – to nie jest film który można oglądać dla relaksu – więc teraz nadarza się doskonała okazja do recenzji porównawczej, której wyniku już się za pewne domyślacie, biorąc pod uwagę porcję jadu jaką zdążyłam już wylać na remake🙂
„Martyrs”, którego tytuł oznacza tyle co „męczennik” oraz „świadek” traktuje o pewnym zgromadzeniu fanatyków, chcących uzyskać wgląd w życie po śmierci. Chcą to oczywiście osiągnąć za życia, a zgodnie z ich teorią nic tak skutecznie nie prowadzi na granicę między życiem a śmiercią jak męczeństwo. Ostatecznie jak wspomniałam, męczennik to inaczej świadek, ale świadek czego? Tego właśnie chcą dowiedzieć się owi osobnicy.
Poznajemy ich dzięki jednej z ofiar ich zabiegów. Małej dziewczynce Lucie, która zostaje porwana w celu… zamęczenia. Zarówno początkowe sceny z oryginału jak i te z nieszczęsnego remake ukazują los małej Lucie po wydostaniu się z łap oprawców.
Oczywiście w wersji francuskiej Lucie po swoich przejściach wygląda znacznie gorzej. W wersji amerykańskiej ma jednego siniaka na twarzy. To dopiero hard core.
Następnie poznajemy jej relacje z poznaną w sierocińcu Anną. To właśnie przyjaciółka stanowi opokę dla straumatyzowanej dziewczynki, którą nawiedzają demony przeszłości i to ona będzie świadkiem tego jak z owymi demonami będzie się rozprawiać.
Lucie Wciąż widzi potwory i jak dowiemy się z dalszych wydarzeń w wersji oryginalnej filmu jest to konsekwencja przejścia przez pewien etap męczeństwa.
Lucie dorasta i jedyne czego chce to uwolnienie się do wspomnień. Ma jej w tym pomóc odnalezienie oprawców i wymierzenie im kary.
W scenach w domu szczęśliwej rodziny, której najstarsi członkowie dopuszczali się tych… eksperymentów pozornie nie różnią się w obydwu wersjach filmu. Pozornie, bo wersja francuska ma ostre pierdolnięcie. Kiedy Lucie wywala ze strzelby, ofiara niemal rozmazuje się na ścianie. W wersji amerykańskiej wystrzał przypomina raczej wystrzał z rewolweru i to o niewielkim kalibrze.
Podobnie wyglądają różnice w dalszej partii filmu. Wszyscy, którzy oglądali film Laugiera na pewno zapamiętali znalezisko z sali tortur martwych oprawców w osobie młodej kobiety, której próbuje pomóc przyjaciółka Lucie, Anna.
Okaleczona postać wygląda makabrycznie. Tego nie da się po prostu opisać. Taki widok zrzuca z krzesła. W wersji amerykańskiej Anna znajduje w piwnicy małą dziewczynkę, której nawet włos z głowy nie spadł. Jeśli to miało kogoś zszokować to chyba tylko osoby, które nie widziały pierwotnej wersji wydarzeń. Dla mnie to było po prostu śmieszne.
Znaczące różnice fabularne rozpoczynają się z chwilą gdy Lucie po zamordowaniu oprawców postanawia targnąć się na swoje życie pozostawiając bezradną Annę. W wersji francuskiej robi to bardzo skutecznie, dzięki czemu reszta członków sekty, bo chyba tak można ich nazwać, nie ma szansy na powrót zaciągnąć ją do lochu i oskórować. Zamiast tego sędziwa dama przewodząca zgromadzeniu pierdolców bierze się za Annę.
W wersji oryginalnej będziemy teraz śledzić powolną, sukcesywną i postępującą drogę męczeństwa przyjaciółki Lucie. Dziewczyna jest poniewierana chyba na wszelkie możliwie sposoby z dużym naciskiem na upokorzenie. Na koniec widzimy 'piękny’ obrazem kobiety, z której zdarto niemal każdy centymetr skóry.
Dla kontrastu w remake to Lucie na powrót staje się ofiarą i w stan agonalny wpędzają ją zadraśnięcia na dłoniach i chyba jedyny mocny element tortur, czyli zdarcie skóry z pleców. Męczeństwo w wersji amerykańskiej w każdym calu jest lajtowe.
Finał historii również różni się w obydwu wersjach i muszę to powiedzieć, amerykanie polecieli sobie „Dotykiem anioła”. żałość.
Możemy tu mówić o jakieś wersji ocenzurowanej pod względem brutalności. Taki pono był zamiar, ale czemu w związku z tym spłycono też przekaz, że tak powiem werbalny?
Oglądając obydwa filmy jeden po drugim (ja, w ramach dobrej woli, zaczęłam teraz od remake) zauważymy, że niektóre wypowiedzi bohaterów są niemal identyczne z tą różnicą, że w remake są mocno okrojone, jak np. rozmowa z przywódczynią.
W wersji francuskiej uzyskujemy dużo lepszy ogląd na sprawę męczenników. Wersja amerykańska zastępuje brutalność formy i treści jakimiś ganiankami po okolicy, dramatycznymi monologami i chaotycznym miotaniem się po wydzielonej przestrzeni.
Tak to właśnie wygląda. Amerykanie zabrali „Skazanym na strach”, cały strach, zabrali bardzo wiele, ale niestety nie dali nic w zamian.
Moja ocena:
Martyrs/ Skazani na strach (2008): 8/10
Martyrs (2015): 4/10
Dodaj komentarz