Suspiria/ Odgłosy (2018)
Berlin 1977 rok. Wychowywana w wiosce Amiszów płomiennowłosa Amerykanka, Susan Banion przybywa do podzielonego murem Berlina by dołączyć do mieszczącej się po zachodniej stronie miasta szkoły baletowej.
Utalentowana dziewczyna szybko zyskuje aprobatę Madame Blanc, która powierza jej główną rolę w autorskiej choreografii Volk. Tak się składa, że Susie zastępuje w tej roli niedawno zaginioną tancerkę Patricie, która znikła bez wieści.
Za sprawą panującej w szkole atmosfery Susan szybko nabiera przekonania, że jest częścią czegoś więcej niż tylko tanecznego przedstawienia.
Pamiętam moje pogardliwe parsknięcia na wieść o tym, że ktoś poważył się na remake’owanie dzieła mistrza włoskiego giallo, Dario Argento. Nie wnikałam kim jest ów śmiałek, ani kogo umieści w obsadzie. Gdybym wówczas wiedziała, że nowa „Suspiria” będzie pierwszym horrorem w dorobku reżysera melodramatów, a w roli głównej zostanie obsadzona Dakota „Pięćdziesiąt twarzy Greya” Johnson, chyba bym przeszła załamanie.
Jestem autentycznie zaskoczona tym, co zaserwował Luca Guadagnino. Powiedzieć, że spodziewałam się kompletnej klapy to chyba mało. Tymczasem dostałam film, który mnie, chyba mogę to powiedzieć, zachwycił.
Nigdy nie przeszło mi przez myśl, że w dziele Argento można coś ulepszyć, dopóki nie skonfrontowałam się z nową wersją tej historii.
Rzecz pierwsza i najważniejsza: Taniec. Jak teraz przywołuje w pamięci dzieło Argento, widzę jak niewiele go w nim było, choć akcja rozgrywała się przecież w szkole baletu.
Tu, w nowej „Suspirii” z tańca uczyniono swoisty język magii jakim posługują się filmowe bohaterki. Sceny poświęcone na zaprezentowanie choreografii są chyba jeszcze lepsze niż te w „Czarnym łabędziu„, choć może to złe porównanie, bo tam prezentowano najbardziej klasyczną formę baletu.
Każdy pokaz tańca w nowej „Suspirii” wygląda jak mistyczny obrzęd. Nie sądziłam, że taniec może przerazić, że może prezentować i budzić tak skrajne emocje. Nie ma się czemu dziwić, bo znawcą tematu nie jestem, ale liczy się efekt, a ten jest murowany.
Taniec towarzyszy praktycznie każdej stricte horrorowej scenie. W jednej ze scen widzimy tańczącą Susan, a przejścia ukazują nam dotkliwie okaleczaną inną z tancerek. To jeden z nielicznych tak słusznie użytych efektów w kinie grozy. Taniec jest więc głównym nośnikiem grozy, jeśli chodzi o mój osobisty odbiór. Zawsze towarzyszą mu psychodeliczne elementy.
Wizje, efekty, charakteryzacja (Matka Markot wymiata). Muzyki jest stosunkowo niewiele, w porównaniu z Goblinami, które zjadły starą „Suspirie„, tu faktycznie mamy więcej tytułowych odgłosów (oddech, szmer, szept, westchnienie), które są obecne na pierwszym planie bardziej niż ścieżka muzyczna. Szalenie spodobała mi się też sama kolorystyka zdjęć. Taka… postarzana, zupełnie jakby oglądała film z lat ’70 czy ’80.
Mimo, że nadal jestem pod urokiem scenografii starej „Suspirii” to wcale nie mogę narzekać, na tą zaprezentowaną w nowej. Bardzo dużo starania włożono, w odzwierciedlenie za jej pomocą charakteru lat ’70. Jest zdecydowanie bardziej minimalistycznie niż w oryginale, ale czy przez to gorzej? Mnie się podobało.
Jeśli chodzi o fabułę, to główne założenia oryginału zostały utrzymane, z tym, że w przypadku nowej „Suspirii” dodano elementy z pozostałych części trylogii Argento „Matki łez” i „Inferno”.
Dużą uwagę poświecono wątkom politycznego i społecznego tła. Z Susan zrobiono ex amiszkę, która wyrzeka się swoich korzeni. Wprowadzono też na arenę psychiatrę z traumą wojenną. Gdzieś po kątach jakiś odbiornik wciąż nadaje informacje na temat terrorystycznych zamachów i zamieszek na tle politycznym. To wszystko sprawia, że wydarzenia w szkole baletowej silniej osiadają w świecie realnym, w świecie zwykłych ludzi. A wewnętrzne rozłamy jakie są udziałem grupy czarownic, mają swoje odzwierciedlenie w rozłamach otaczającego je świata. Sędziwy psychiatra co jakiś czas wyrzuca z siebie psychoanalityczne interpretacje. A czym innym jest proces psychoanalityczny jak nie burzeniem ładu? To w jakiś sposób podkreśla też pewną nieuchronność nadciągających zmian. Przez cały film towarzyszy nam wrażenie, że zaraz coś się wydarzy, a cięciwa naciągnięta została do maximum.
Teraz chyba wypada się pokajać za negatywne nastawienie do Dakoty… No, wiem, jedna rola w kiepskim filmie nie czyni z niej złej aktorski. Muszę przyznać, że w „Suspirii” pokazała klasę i babcia (Tippi Herden mam na myśli) byłaby z niej dumna. Mimo wszystko uważam jednak, że to Tilda Swinton ze swoją niesamowitą aparycją skradła ten występ. Ją akurat zawsze lubiłam. Ucieszył mnie też widok Mii Goth, która wciela się w postać tancerki Sary.
Pomimo wszystkich swoich uprzedzeń muszę przyznać, że nowa „Suspiria” spodobała mi się szalenie. I nich tam Argento się na mnie gniewa.
Moja ocena:
Straszność:5
Fabuła:8
Klimat:10
Napięcie:8
Zabawa:8
Zaskoczenie:6
Walory techniczne:9
Aktorstwo:9
Oryginalność:5
To coś:9
77/100
W skali brutalności:3/10
Dodaj komentarz