Adwokat diabła – Andrew Neiderman
Kevin Taylor, młody adwokat wygrywa kolejną sprawę. Sumienie podpowiada mu, że tym razem powinien przegrać, jednak wola zwycięstwa jest silniejsza niż poczucie przyzwoitości. Tym samym zwraca na siebie uwagę przedstawiciela kancelarii Milton i wspólnicy z Nowego Jorku i już wkrótce wraz z żoną Miriam przeprowadza się do luksusowego apartamentu należącego do jego nowego chlebodawcy.
Początkowe zachłyśnięcie się dobrobytem szybko mu ustępuje. Kevin nabiera podejrzeń względem swojego szefa i działalności jego firmy.
Tytuł „Adwokat diabła” kojarzy się Wam za pewne z filmem z ’97 roku, który odniósł nie mały sukces. W moich oczach również jest dziełem bardzo udanym i gdybym miała w tym momencie decydować, czy książka, czy film miałabym nie mały problem.
Wcale nie dlatego, że film tak wiernie oddaje książkową historię. Obie fabuły różnią się dość zasadniczo, choć zgadza się ogólny zarys. Jednakże obie wariacje tej historii uważam za bardzo ciekawe.
O kwestii różnić na zasadzie imiona, nazwiska, miejsca nie ma co dyskutować. Namieszano za to z postaciami. Na ten przykład w filmie nie pojawia się wątek samobójstwa poprzednika Kevina z kancelarii Miltona, nie pojawia się obłąkana Helen – małżonka innego z adwokatów, której postać podsuwa podejrzenia książkowemu Kevinowi. Natomiast jej zachowania odpowiadają poniekąd zachowaniom filmowej żonie głównego bohatera. W książce nie ma też rudowłosej damy, która kusi Kevina, jest za to wątek psychiatry-okultysty. Różnią się też niektóre elementy poszczególnych procesów sądowych, w których bierze udział nasz bohater. Tak więc próbując porównać obie historie uzyskujemy niezły misz masz.
Podstawowe pytanie: Czy książka może okazać się atrakcyjna dla kogoś kto zna i lubi film? Chyba jestem dobrym przykładem, że może.
Jeśli chodzi o te walory pod względem których oryginał wygrywa to chyba jest to większa doza grozy. Umówmy się, Al Pacino nie jest zbyt upiorny w roli diabła, jest trochę przerysowany i w tym tkwi jego urok. Natomiast książkowego Miltona okrywa większa tajemniczość, jest bardziej surowy, momentami złowrogi.
Fakt, że w przypadku książki Kevin nie daje się mu tak łatwo uwieść, rozpoczyna swoje własne dochodzenie sprawia, że sytuacja przeradza się w paranoid thriller z dużo większym impetem niż w przypadku gdy najsłabszym ogniwem okazuje się żona- jak to dzieje się w przypadku filmu.
W książce mamy więc więcej tajemnicy, mistycyzmu przez co sprawę odbieramy bardziej serio. Problem mam jednak z finałem. Czy aby jego filmowe wersja nie jest lepsza? Bardziej przewrotna? A może jednak wygrywa bardziej dramatyczny książkowy epilog? Warto byście ocenili sami.
Moja ocena:8/10
Za książkę dziękuję wydawnictwu Vesper
Dodaj komentarz