St. Agatha/ Zakon świętej Agaty (2018)
Ameryka, lata ’50. Młoda kobieta imieniem Mary spodziewa się dziecka. Nie mając w nikim wsparcia udaje się do klasztoru Świętej Agaty, gdzie siostry zakonnej służą pomocą przyszłym, samotnym matkom.
Gdy Mary dociera na miejsce szybko orientuje się, że zasady panujące w zakonie niewiele mają wspólnego z chrześcijańskim miłosierdziem. Co więcej, następujące po sobie wydarzenia wskazują na to, że ciężarna Mary powinna czuć się poważnie zagrożona.
Biegnijcie co sił w kierunku znanym Wam Multipleksom, póki jeszcze macie szansę obejrzeć ten film na dużym ekranie!
Dobra, żartuję. Co prawda film Bousmana w pewien sposób mnie zaskoczył, nie znaczy to jednak, że było to zaskoczenie z rodzaju „Wow, to jest film”. Mam na myśli raczej: spodziewałam się kolejnej opętanej zakonnicy, a dostałam historię w stylu „Sióstr Magdalenek”.
Jak wiedzą mali i duzi, najciemniej jest pod latarnią, dlatego zło bardzo lubi osiedlać się w miejscach przeznaczonych do świętości. Tytułowy zakon św. Agaty nie jest tu wyjątkiem. Mimo, że byłam nastawiona na historię opętania (kolejną), a twórcy scenariusza w pewien sposób starali się przedstawić miejsce akcji jako swojego rodzaju przedpiekle i być może lokacje sił nieczystych, to nie włożyli w tą sprawę należytego wysiłku. Dlatego też elementów mogących uchodzić za nadnaturalne jest w filmie jak na lekarstwo. I pewnie wcale bym na to nie urągała, gdyby warstwa dramatyczna filmu oferowała coś ciekawego w zamian. A w zamian jest banał. Banał i schemat.
Nawet mało lotny umysłowo widz szybko połapie się o co siostrzyczkom chodzi i jaki los czeka naszą Marysie jeśli szybko nie da nogi z przybytku. Nieco pokraczne próby naśladowania klimatu „Dziecka Rosemary„, czy „Odgłosów” (zakonnice niczym czarownice) wypadają naprawdę blado.
Mam wrażenie, że ilu scenarzystów tyle pomysłów. Żaden ze swojego rezygnować nie chciał, stąd mamy miszmasz i wahanie: jaki film chcemy zrobić? Każdy inny, więc wychodzi taki pokraczne coś. Oczywiście w łączeniu motywów nie ma nic złego, ale w sprawnym łączeniu. Tu tej sprawności zabrakło.
Być może historia Mary kogoś za serce chwyci, ale zaraz pojawia się pytanie: jak mam do ciężkiej cholery rozumieć scenę duszenia człowieka pępowiną? Dla mnie to było jak średnio przemyślany żart.
Debiutująca odtwórczyni roli głównej stara się, oj stara, ale pogubiona jest nie mniej niż scenarzyści. Technicznie film nie wygląda źle, ale po co to oglądać jak historia nie wciąga. Bo nie wciąga, mnie nie wciągnęła. Plusa daję za scenę z językiem. Niezgorsza.
Moja ocena:
Straszność:1
Fabuła:6
Klimat:5
Napięcie:4
Zabawa:5
Zaskoczenie:4
Walory techniczne:7
Aktorstwo:6
Oryginalność:4
To coś:4
46/100
W skali brutalności:2/10
rafal napisał
Cześć!
Wysłałem do Ciebie e-maila z propozycją.