The Remains (2016)
Niedawno owdowiały John wraz z trójką dzieci przeprowadza się do 'nowego, starego domu’. Tu na pogrążoną w żałobie familię czeka masa rozrywek w postaci objawów nadprzyrodzonej aktywności w budynku. Coś robi niezłe zamieszanie. Nie poprzestaje na rzucaniu przedmiotami, miesza też w głowie bohaterom, co rychło prowadzi do nieszczęścia.
Prędziutko rzuciłam się na ten film spragniona dobrej historii nawiedzonego domu – takich nigdy dość. Historia okazała się jednak bardzo przeciętna. Nie tylko dlatego, że ortodoksyjnie trzyma się schematu typowego dla ghost story, to jestem w stanie wybaczyć, bo klasyczne podejście to czasem lepsze rozwiązanie niż nieudaczne udziwnienia, ale niestety twórca dał ciała w realizacji swojego zamysłu.
Widać tu nie tylko brak doświadczenia w tworzeniu scenariusza, czy w reżyserii całego projektu, to co najbardziej boli to brak wyczucia klimatu grozy. Wierzę, że facet szanuje i lubi cała kulturę horroru, ale niestety talentu pozwalającego mu na dorzucenie choćby cegiełki do kultu ghost story mu ewidentnie brak.
Próby odwzorowania kolejnych scen z udziałem zjawisk nadprzyrodzonych na podstawie znanych i lubianych filmowych horrorów kończą się fiaskiem. Zawsze czegoś brakuje, lub czegoś jest za dużo.
Gwoździem do trumny jest tu jednak aktorstwo. Cała obsada, jak jedne mąż powinna iść do odstrzału. Dobry aktor nawet w najbardziej drętwy dialog potrafi tchnąć trochę życia, w schematyczną postać wrzucić coś od siebie. Tu widziałam warsztat na poziomie szkolnej akademii z pierwszej lepszej podstawówki. Do najmłodszych aktorów w rolach Viky i Aiden’a nie mam wielkiego żalu, bo widać, że nie miał kto ich poprowadzić, ale odtwórca roli ojca rodziny Johna, czy jego nastoletnia córka Izzy to klęska nad klęskami. Pomijając już fakt, że nastkę gra u dobiegające trzydziestki babsko – co widać – laska chyba już kompletnie zapomniała jak to jest być młodą gniewną, bo jej popisy szczeniackiego buntu wypadają groteskowo.
Wątki obyczajowe, warstwa dramatyczna leży powalona na obydwie łopatki.
Motyw przewodni filmu, czyli rzeczone nawiedzenie poznajemy tradycyjnie dzięki retrospekcji w pierwszych minutach filmu. Przenosimy się do roku 1891, kiedy to w obecnym domu Johna i dzieci odbywały się seanse spirytystyczne Madame 'Jakiejśtam’. Ten prolog zdradza nam wszystkie tajemnice domu, nie pozostawiając wątpliwości odnośnie tego z kim spotkają się główni bohaterowie po przeprowadzce.
Te retrospekcyjne sceny wypadły pod względem wizualnym całkiem nieźle, a ja wyłapałam pewien błąd. W czasie całego zamieszania uruchamia się gramofon, a z niego płynie znana melodia „Daisy Bell” (królowała też w pierwszym sezonie „Scream„. Ale mamy rok 1891 a o ile wiem piosenkę skomponowano w 1892, a wydano w 1894.
Jak wspomniałam, sceny seansu wypadły nieźle, co mogło być zapowiedzią drygu do kręcenia wszelakich scen z nadprzyrodzonymi emanacjami, ale tak po prawdzie w dalszej części filmu wypadają one licho i nie sądzę by ktoś kto często karmi się horrorami odczuł choćby śladową porcję grozy.
„Remains” to więc nic innego jak nieudane naśladownictwo tego, co w horrorach tak dobrze zwykło się sprzedawać. Ja na pewno tego nie kupuję.
Moja ocena:
Straszność:2
Fabuła:5
Klimat:5
Napięcie:4
Zabawa:4
Zaskoczenie: 3
Walory techniczne:6
Aktorstwo:3
Oryginalność:3
To coś:4
38/100
W skali brutalności:1/10
Dodaj komentarz