Madman (1982)
Wczesna jesień, obóz dla uzdolnionej młodzieży. Właśnie trwa pożegnalne ognisko, w trakcie którego jeden z opiekunów zabawia grupę opowieścią o lokalnej sławie, niejaki Marz’u, zwanym także Madman Marz. Za życia był zwykłym chlajusem lubiącym znęcać się nad rodziną. Pewnego dnia przegiął i zarąbał swoich bliskich siekierą. Spotkało się z to z gniewną reakcją ze strony pozostałych mieszkańców, którzy postanowili powiesić drania. Tak też zrobili, jednak następnego dnia od samosądu zwłoki psychopatycznego farmera zniknęły.
Po okolicy zaczęła krążyć legenda mówiąca, że Madman Marz nadal gdzieś tu grasuje i wystarczy wypowiedzieć jego imię, by ryhle zjawił się z siekierą i odrąbał głowę każdemu, kto się nawinie. Jeden z młodych postanawia okpić tę historię wydzierając się kilka krotnie „Madman Marz”. W ten sposób Richie ściąga nieszczęście na siebie i kompanów.
O twórcy tego filmu, Joe Giannone, świat usłyszał tylko raz. W dwa lata po sukcesie pierwszego amerykańskiego camp slashera, „Piątku 13ego”, za bardzo niewielkie pieniądze nakręcił swój horror, utrzymany w tej samej konwencji.
Ostatnio o nim wspominałam przy okazji wpisu o „Krwawym obozie„, że w przeciwieństwie do bardziej pomysłowych slasherów posiada topornie prostą fabułę i nie stara się zmylić widza w kwestii tożsamości mordercy.
Młodzi ludzie zaczynają znikać, jedno po drugim, a zaczyna się od chłopaczka, który wypatrzy tę legendarną ludzką bestię czyhającą na drzewie. To jedno z najlepszych filmowych ujęć, z resztą umieszczono je na plakacie promującym filmu.
Ogólnie, brak zawodowstwa i funduszy nie przeszkodził twórcy w stworzeniu ciekawego klimatu za sprawą zdjęć i muzyki. Dużą rolę odgrywa tu oświetlenie, bardziej przypominające fluorescencyjną mgłę, która pada na naszych bohaterów, gdy przedzierają się przez las. Prawdopodobnie ekipa nie miała lepszych, profesjonalnych lamp na stanie.
Muzyka, szczególnie kawałek tytułowy, jest na prawdę świetnie zrobiona.
Na tym moje dobre słowa na temat filmu się kończą.
Aktorstwo jest… no, brak słów. Brak talentu to jedna strona medalu, drugą sprawą jest sam pomysł twórcy na swoich bohaterów.
Cycki, golizna, seks, etc. są stale obecne w slasherach, ale raczej nikt nie prezentuje tych w taki sposób. Niemal nabożny. Powolne przejazdy kamerą po włochatych nogach głównego amanta zanurzającego się w basenie, gdzie pływa jego wątpliwie urodziwa ukochana. Długa sekwencja mozolnego pocałunku i 'cmyk’ pod wodę.
Zachowania bohaterów, szczególnie pewnej ciemnowłosej niewiasty są więcej niż niedorzeczne. Rozumiem, bezradna niewiasta, ale żeby samodzielnie nie potrafiła poruszać kończynami, mimo iż żadna widoczna krzywda nie zdążyła jej się stać? Bezradna królewna jest bezradna tylko przy królewiczu, bo gdy królewicz pada martwy królewna bierze się w garść i dzięki temu widz zobaczy kolejną (drugą i w zasadzie ostatnią) godną uwagi scenę. Płaczliwa idiotka stanie się bardzo pomysłowa. Nie mniej jednak charakterystyka zgromadzonych na obozie bohaterów sprawiała, że życzyłam im śmierci.
Bardzo słabo wypada także nasz antagonista. Póki siedzi na drzewie wygląda bardzo efektownie, ale gdy mamy okazję przyjrzeć mu się z bliska cały czar znika. Ciekawy czarny charakter to klucz do sukcesu, a tu niestety nie mamy ani ciekawej biografii, ani aparycji, która wyróżniałaby go na tle innych pojebów.
O tym, że sceny mordów nie wypadają wiarygodnie nie muszę wspominać, bo tego chyba nawet nikt nie oczekuje od slasherów z ich najlepszego okresu.
To film skierowany do zatwardziałych fanów starych slasherów, takich, którym nie będzie przeszkadzać warsztat aktorski, nieciekawy morderca i na wskroś proste założenie scenariusza, natomiast doceniam wysiłki włożone w tworzenie klimatu grozy.
Moja ocena:
Straszność: 7
Fabuła:5
Klimat:8
Napięcie:6
Zabawa:6
Zaskoczenie:4
Walory techniczne:8
Aktorstwo:4
Oryginalność:6
To coś:6
60/100
W skali brutalności: 4/10
Dodaj komentarz