Killing Ground/ Zabójcza ziemia (2017)
Narzeczeni, Sam i Ian wyruszają na kemping. Rozbijają obóz nad rzeką ciesząc się malowniczymi krajobrazami Tanzanii. Nieopodal zauważają jeszcze jeden samochód i namiot pozostawiony przez innych obozowiczów. Po ludziach jednak nie ma śladu.
Nazajutrz Sam postanawia zgłosić zaginiecie sąsiadów, gdy znajduje porzucone w lesie dwuletnie dziecko. Po drodze para napotyka miejscowego myśliwego, który niedawno widział rodzinę z dzieckiem całą i zdrową. Mężczyzna i Ian wyruszają na poszukiwania rodziny, która planowała wycieczkę nad wodospad.
Z uwagi na Australijski rodowód „Killing Ground” i jego liczne porównania do „Ostatniego domu po lewej”, czy „Eden Lake” spodziewałam się miazgi. Dlatego już speszę do Was ze sprostowaniem byście nie narobili sobie apetytu na coś czego w filmie nie ma.
Jeśli idzie o dozę brutalności i dramatyzm sytuacji „Killing Ground” nie umywa się do obrazów, z którymi był zestawiany. Jednych to pewnie rozczaruje, innych ucieszy.
To co może najbardziej zniesmaczyć, np. sceny gwałtów, rozgrywają się po za kadrem, są jedynie sugerowane. Nie zobaczymy tu też żadnych wymyślnych tortur, krew nie poleje się strumieniem, a potyczka z antybohaterami bardziej skupia się na ganiance.
Fabuła jest prosta choć twórca starał się trochę namieszać. Początkowo śledzimy równorzędnie dwa wydarzenia rozgrywające się w innym czasie, w przeciągu dnia czy dwóch. Pierwsze to spotkanie antagonistów z obozującą rodzinką i finał owego spotkania.
Tuż obok śledzimy losy Sam i Iana, którzy są o krok od zagrożenia ale jeszcze o tym nie wiedzą. Dla widza to żadna rewelacja, bo i tak wiemy do czego to zmierza. Przez to oczekiwanie zaczynamy sobie wyobrażać bóg wie co, a finalnie dostajemy wspomniane ganianki. Może gdyby nie te porównania do wspomnianych wcześniej obrazów nie przeszłabym przez fabułę „Killing ground” tak obojętnie. Dobra, może nie obojętnie, bo scena z dzieciątkiem jednak mnie trafiła, ale reszta bez rewelacji. Dziwi mnie tym bardziej, że film dostał kategorię R.
Dość o moich rozczarowaniach, trzeba poszukać plusów. Plusem bez wątpienia są plenery, które mamy szansę podziwiać. Scenariusz czynił też próbę nakreślenia charakterystyk bohaterów, ale nie zaszedł z tym zbyt daleko. Dość bym mogła domniemać, że słodka miłość Sam i Iana, zakończy się po tym kempingu, bo laska była poważnie wkurwiona na postawę swojego faceta. Antagoniści prezentują się nieco lepiej. German ze swoimi nieco aborygeńskimi rysami przypomina dzikiego zwierza, a Chook to przy nim ledwie amator. Jakby powiedziała Miranda z „Gothiki”: klasyczny układ mistrz i uczeń. Na tle większości tego typu sodomitów wypadają jednak blado. Wszytko jest więc średnie.
Moja ocena:
Straszność:3
Fabuła:6
Klimat:7
Napięcie:6
Zabawa:6
Zaskoczenie:4
Walory techniczne:7
Aktorstwo:6
Oryginalność:4
To coś:5
54/100
W sakli brutalności: 2/10
Dodaj komentarz