Amok (2017)
Z Odry wyłowione zostają zwłoki wrocławskiego architekta. Sprawa zostaje nierozwiązana przez kolejne dwa lata z powodu braku najmniejszych poszlak mogących nadać kierunek śledztwu. Wtedy właśnie do szeregów Wrocławskiej policji wkracza Jacek Sokolski, któremu przydzielono zbadanie anonimowego zgłoszenia dotyczącego sprawy. Ktoś utrzymuje, że rozwiązanie zagadki zbrodni kryje się w mało popularnej powieści kryminalnej „Amok”. Policjant postanawia zbadać poszlakę kierując się wprost do autora powieści.
Kasia Adamik, polska reżyserka, poszła w ślad za twórcami „Czerwonego pająka” i „Jestem mordercą” dając widzom możliwość zapoznania się z filmową wersją prawdziwej zbrodni jakiej dokonano w naszym pięknym kraju.
Nie celowała jednak w czasy PRL, bo wzięła na warsztat bardzo współczesną, bardzo bliską czasowo, sprawę Krystiana Bali.
W roku 2000 z rzeki wyłowione zostają zwłoki Dariusza, właściciela agencji reklamowej- w filmie zmieniono mu imię i profesję. W roku 2003 Krystian Bala po wielu trudach i znojach wydaje swoją debiutancką powieść „Amok”. Z uwagi na brak zainteresowania książką, postanawia podkręcić jej reklamę sugerując policji, że opisano w niej morderstwo Dariusza. Media w Polsce i zagranicą szaleją. Zainteresowanie książką rośnie wprost proporcjonalnie do podejrzeń względem jej autora. W 2007 roku w wyniku procesu poszlakowego Bala zostaje skazany na dwadzieścia pięć lat pozbawienia wolności. W pierdlu sprzedaje prawa do sfilmowania książki, a jakże, na własnych zasadach. Gloria i chwała dopełnia się w 2016 roku filmem „True Crime”, a w 2017 „Amokiem” Kasi Adamik.
Wręcz czułam poczucie winy oglądając ten film, bo jakby nie patrzeć głaskam w ten sposób rozdęte ego tego morderczego fana Nitzschego. Jednak obowiązek obowiązkiem jest, a usprawiedliwiam się tym, że pyszałek nie zarobił na moim oglądaniu ni centa.
Myślę, że podejście wielu oglądających było podobne stąd też bardzo surowe oceny obrazu Adamik, który uczciwie mówiąc nie jest złym filmem. Nie stanowi też ekranizacji powieści – obstawiam, że ciężko byłoby to coś przełożyć na język filmu, lecz jest luźną wariacją na temat tego jak wpadł autor. Być może scenarzysta czerpał nieco z „Komy” Aleksandra Sowy, która omawia sprawę złapania Bali.
Filmowa historia usnuta jest jednak z dużą swobodą i niskim poszanowaniem faktów. Rodzina zamordowanego chciała zablokować dystrybucję filmu, jednak ostatecznie ujrzał on światło dzienne litościwie pomijając osobę ofiary- jest jakby rekwizytem w tej historii.
Narracja filmu miejscami dusząca i intrygująca bardzo często wpada w banał, jest przegadana, przeintelektualizowana i stronnicza – tak, myślę że niebezpiecznie gloryfikuje postać mordercy.
Nie mniej jednak sporo tu dobrych momentów, udanych dialogów i ciekawych ujęć. Podobała mi się scena otwierająca, gdy na ekranie urzeczywistnia się to co Bala w danej chwili pisze – bardzo udany zabieg. Podobały mi się sceny z Łukaszem Simlatem, gdy wcielając się w postać policjanta popada w histeryczny amok.
I przede wszystkim podobał mi się Mateusz Kościukiewiecz, który swoją kreacją nieco naprostował postać Bali, którą scenariusz chciał przedstawić – takie mam wrażenie – w roli nadczłowieka. Ośmiesza go, pokazuje jego narcyzm – choć wypowiadane kwestie mówią co innego.
Z konkretów, które nie bardzo mi przypadły, to obstawie zbytnią dosłowność w relacji Bali i policjanta. To, że zabójca robi go w trąbę było zbyt ewidentne, a łatwość z jaką Jacek się temu poddawał naciągana – zaśmierdziało mi amerykańskim kinem kryminalnych naiwność. Tym bardziej, że w „Jestem mordercą” udało się zbudować bliźniaczą relację z dużo lepszym efektem. Pseudo psychodeliczne sceny narkotycznego transu też z deka przegięte, choć przynajmniej w jakiś sposób zabawne. Całość zaliczam jednak do dość udanych.
Moja ocena:
Straszność:2
Fabuła:7
Klimat:7
Napięcie:6
Zabawa:7
Zaskoczenie:5
Walory techniczne:7
Aktorstwo:8
Oryginalność:6
To coś:6
61/100
W skali brutalności:2/10
Dodaj komentarz