Ten co nie umarł/ He never died (2015)
Jack prowadzi samotnicze życie. Bywa jedynie w małej knajpie, gdzie zdarza mu się zamienić parę słów z kelnerką, Carol i na partyjkach bingo dla emerytów. Pewnego dnia w jego drzwiach zjawia się jego córka Andrea, o której istnieniu do tej pory nie wiedział. Gdy Jack narazi się kilku szemranym osobnikom ci porwą jego córkę.
Teraz wypadałoby powiedzieć, że Jack od razu rusza na ratunek swej pociesze z narażeniem zdrowia i życia, ale to zupełnie nie tego rodzaju historia.
Po pierwsze Jack nie może narazić swojego życia, bo jest nieśmiertelny… – i chyba od tego powinnam zacząć.
Ależ to dziwny film – taka myśl nasunęła mi się dość prędko, a finał seansu tylko to potwierdził.
Kiedy słyszymy, że jakiś film będzie traktował o kolesiu, którego ciało jest odporne na wszelkiego rodzaju uszkodzenia, co prowadzi do nieśmiertelności, myślimy sobie… pewno jakiś wampir, albo inny terminator, czy kosmoludek, może zawarł pakt z diabłem, albo wypił coś paskudnego?
Przerobiłam w głowie chyba wszystkie możliwe scenariusze i nic.
Fabuła filmu Jasona Krawczyka w dużym stopniu odzwierciedla zapędy typowe dla kina sensacyjnego, kina akcji z mafiozami, porwaniami i strzelankami, jednak jego wymowa jest cokolwiek inna.
Wszytko za sprawą nietypowego głównego bohatera. Przedziwny z niego typ, ale w końcu komu by nie odwaliło gdyby żył i żył…? Ta postać posiada nawet walory komediowe, niektóre jego kwestie są zabójcze, a sceny, w których ze stoickim spokojem wyciąga sobie kule z czaszki… no, cóż są niecodzienne. Cała jego postawa budzi konsternację.
Przez cały obraz czekałam na wyjaśnienie tego przedziwnego zjawiska w osobie Jacka, czy ludzi, których on widział jednak byli niewidzialni dla wszystkich wokół. Czy jego córka odziedziczyła po nim nieśmiertelność? Finalnie dostałam kilka podpowiedzi, ale odpowiedziami raczej bym ich nie nazwała.
SPOILER: Jack utrzymuje, że jest biblijnym Cainem, czyli pierwszym mordercą, na którego spadło coś w rodzaju klątwy nieśmiertelności i co więcej przymusu zabijania.
Jack, rozważa, czy gdyby tysiące lat temu „nie zabił tego chłyskta (Abla)” na świecie nie byłoby morderców?
Zainteresowały mnie też jego plecy, miał na nich coś w rodzaju podłużnych blizn, jakby kiedyś w tm miejscu rosło coś co zostało amputowane – skrzydła? Do tego jego podejrzliwe spojrzenie na podobne ślady na plecach córki. KONIEC SPOILERA.
Takie oszczędne wyjaśnienie ma oczywiste plusy, czyli swobodę interpretacji, nastrój tajemnicy, etc. Jednak nie wiem czy z tego względu film spotka się z pozytywnym odbiorem.
To też kwestia nie samej jego treści ale też sposobu w jaki ta treść została opowiedziana, tak pól żartem pół serio. Według mnie tym sposobem trafia w nijaki złoty środek przez co unika patosu jaki towarzyszy wątkowi nieśmiertelności i jednocześnie nie naraża się na śmieszność (w negatywnym znaczeniu) za sprawą wątków sensacyjnych, które w normalnych warunkach odbieram jako bzdurne. Aktor wcielający się w głównego bohatera pasował tu jak ulał mimo, a może właśnie ze względu na dość niewyrobiony warsztat.
Dla mnie ten film jest przede wszystkim produkcją wyróżniająca się.
Moja ocena:
Straszność: 2
Fabuła:8
Klimat:6
Napięcie:6
Zabawa:7
Zaskoczenie:7
Aktorstwo:7
Walory techniczne:6
Oryginalność:8
To coś:7
64/100
W skali brutalności: 2/10
Hmm….. trochę dziwne, że w recenzji brak chociaż wzmianki, że ten „aktor z niewyrobionym warsztatem” to Henry Rollins, wokalista m.in. Rollins Band, ogólnie kultowy koleś – kawałek „Liar” zna chyba każdy kto w latach 90′ włączył chociaż na chwilę 😉
…włączył chociaż na chwilę MTV
Nigdy nie miałam kanału MTV, a w latach 90 chodziłam do podstawówki i słuchałam spice girls;) Więc wybacz mi ten brak rozeznania.