Hypothermia/ Hipotermia (2010)
Ray wraz z żoną, synem i jego narzeczoną wybierają się zimą nad jezioro, gdzie mężczyzna zamierza łowić ryby. Już pierwszego wieczoru, gdy sam bada teren przed jutrzejszą wyprawą wpada w przerębel, z trudem udaje mu się uniknąć śmierci. Te sceny sygnalizują nam, że coś czai się pod wodą. Coś innego niż ryba. Nazajutrz, gdy rodzina wyruszy na połów przekona się, co kryje się pod zlodowaciałą taflą wody.
Nie wiem jak zacząć. Ten film będzie mi bardzo trudno ocenić, bo tak na dobrą sprawę nie wiem, czy mam wizje reżysera traktować serio, czy mam tu do czynienia z pastiszem.
Film Jamesa McKenney’a zaczyna się bardzo obiecująco. Sceny otwierające fabułę to pełne napięcia ujęcia, w których widzimy walczącego o życie Ray’a, który wpadł do przerębla. Czekamy w napięciu aż ktoś z rodzinki ruszy tyłek z chatki, gdzie się zatrzymali i zainteresuje się losem staruszka, który już dawno powinien wrócić do domu. Zapada zmrok, widzimy migawki tego, co czai się pod lodem, a tytuł filmu sugeruje nam, że los Ray’a jest już przesadzony.
Synowi udaje się go znaleźć i wyciągnąć z lodowatej wody. Ojciec jest cały i zdrów.
Następne próby wzbudzenia w widzu napięcia, czy strachu nie powiodą się…
Dopiero dzień następny to przejście do właściwej fabuły. Rodzinka rusza na łowy, dołącza do nich jeszcze para przyjezdnych, ojciec i syn, a na haczyk łapie się coś niezwykle dużego. Owe coś umyka, ale już wiemy, że to właśnie wodny stwór będzie przedmiotem całego zamieszania.
Póki jeszcze nie zobaczymy jego lateksowego oblicza,a naprawdę nie jest źle. Jest średnio, jest nieco drętwo, ale nie ma tragedii, ta prostolinijność w dialogach ma nawet swój urok.
Tragedia następuje, gdy nasza dwunoga rybka wychodzi na powierzchnie i prezentuje swoje oblicze…
Ja rozumiem, że budżet może być skromny, naprawę. Wielu reżyserów niszówek radzi sobie z tym problemem np. tworząc ujęcia nie ukazujące bezpośrednio antagonisty.
To co zrobił twórca „Hipotermii” wprowadziło mnie w osłupienie. Nie ma pojęcia skąd wpadł na pomysł przyodziania aktora w czarny lateksowy strój, wyglądający trochę jak kombinezon płetwonurka, a trochę jak rekwizyt z porno dla fetyszystów. Jego otwór gębowy przyozdobił dwoma rzędami gumowych zębów, coś na kształt pyska piranii, na okrasę mamy gumowe oczy. Nie wiem, czy określenie groteska jest tu wystarczające.
Kiedy już zobaczy to coś – a nie będzie to jednorazowy popis – w niepamięć odejdzie ciekawy początek, czy nie najgorsze rozwiniecie akcji.
Im dalej tym gorzej. Trochę niezłych krwawych scen, w których nie widać sprawcy wypada nieźle, ale finał sięga dna. Przemowy żony Ray’a kierowanej do 'człowieka ryby’- tak go nazwijmy- nie powstydzili by się bracia Wayans.
Szkoda mi tego filmu. Szkoda mi reżysera, który starał się, ale mu nie wyszło. Miał dobre momenty, ale chwilami odbijała mu na głowie palma i wpadał na plan z lateksowym płetwonurkiem i monologiem rodem ze „Strasznego filmu”.
Aktorstwo w „Hipotermii”jest nawet nie najgorsze. Michael Rooker sprawdza się nawet w takich filmach balansujących na granicy gniotu, bo jest dobrym aktorem. Reszta obsady to twarze mi nie znane. Określenie 'nie najgorsze’ pojawia się w moim wpisie na tyle często, żeby zniechęcić do seansu. Oglądacie na własne ryzyko.
Moja ocena:
Straszność:4
Fabuła:6
Klimat:6
Napięcie:4
Zabawa:6
Zaskoczenie:3
Walory techniczne:3
Aktorstwo:6
Oryginalność:5
To coś:6
49/100
W skali brutalności:3/10
Dodaj komentarz