Eliza Graves aka Stonehearst Asylum (2014)
Młody adept sztuki medycznej przybywa do tytułowego szpitala Stonehearst by praktykować psychiatrię. Nastawiony na tradycyjne, w dawnych czasach (mowa o końcówce XIX wieku) metody leczenia doznaje szoku zapoznając się z zupełnie innym podejściem do problemu chorób psychicznych, jakie reprezentuje dyrektor szpitala, doktor Lamb. Psychiatra uważa, że leczenie chorób psychicznych tak naprawdę nie przynosi żadnego rezultatu, a graniczące z torturami zabiegi stosowane w placówkach dla obłąkanych jedynie czynią życie chorych jeszcze większym koszmarem.
„Lepiej mieć szczęśliwego konia, niż nieszczęśliwego człowieka”.
Jedną z pacjentek, która zwraca szczególną uwagę młodego lekarza, jest Eliza Graves, żona zamożnego brutala cierpiąca na popularną wśród dam histerię. Eliza ostrzega Edwarda przed dalszym pobytem w placówce, nie wyjaśniając powodów. Młody mężczyzna będzie musiał przekonać się na własnej skórze, jak naprawdę funkcjonuje placówka wyglądająca na ostatni bastion humanizmu.
W zasadzie mogłam Wam darować to wstępne streszczenie, bo w nowym filmie Brada Andersona nic nie jest takie jakim się wydaje. 🙂
„Nie ufaj temu co słyszysz i a tylko w połowie temu co widzisz”.
To główne przesłanie thrillera, którego scenariusz oparto, again, na twórczości Poego. Przyznam, że nie przypominam obie abym miała okazje obcować z dziełem, które zainspirowało twórcę, ale koniecznie muszę to uczynić, ponieważ… film jest dobry. Ogłaszam to z radością, bo niewiele w tym roku mamy filmów godnych uwagi. „Eliza Graves” możemy spokojnie zaliczyć do tegorocznych skarbów, choć nie posunęłabym się do stwierdzenia, że to filmowe objawienie. 🙂
Zakłady psychiatryczne z XIX wieku wywołują grozę swoim funkcjonowaniem. Kiedy nasz główny bohater wkracza do placówki, w której pragnie pracować wpada w niemałą konsternację, bo jak to 'nie leczyć’?
Z czasem obserwując pacjentów, którzy 'spuszczeni ze smyczy’ funkcjonują całkiem dobrze przekonuje się do metod Lamberta, ale… No, właśnie, przypominam, że nic nie jest takie jakim się wydaje.
Obraz Andersona obfituje w zwroty akcji, które wcale nie łatwo przewidzieć. Nie mamy tu wiele tropów, które mogły by nas naprowadzić dodatkowo filmowa narracja nie daje nam czasu byśmy poddawali w wątpliwość, rzecz, która miała być oczywista.
Filmowa historia jest bardzo złożona i nie chodzi mi tu jedynie o wspomniane twisty fabularne, ale także o jej wielowątkowość. Każdy z pacjentów jakich poznamy ma swoją historię, podobnie jest ze szpitalnym personelem.
Pełno tu wątpliwości względem moralności niektórych postaw. Tak naprawdę… nic tu nie jest normalne. Pojawia się wątek pod tytułem’ kto jest chory, a kto zdrów?’. Trochę to typowe, ale Anderson wychodzi z tego schematu obronną ręką okraszając swoją historię solidną porcją moralnego relatywizmu, zmuszając tym samym widza do namysłu.
Kiedy my skupiamy się na poszczególnych dramatycznych sytuacjach jakich w filmie nie zabraknie, reżyser czaruje nas świetnymi zdjęciami, teatralną scenografią i świetną muzyką. Nie można też zapomnieć o obsadzie. Tu zobaczymy wielu starych horrorowych wyjadaczy, jak Kate Beckinsale, czy Michael Caine. znajdą się, też tacy, którzy już mieli okazje kreować personel szpitalny i po raz kolejny udowadniają, że to role stworzone dla nich.
Nie ma potrzeby bym dłużej się rozwodziła nad tym tematem. Krótko mówiąc, to całkiem dobry film, na swój sposób mroczny, ale nie straszny. Dla mnie to jednak wystarczy.
Moja ocena:
Straszność:4
Fabuła:8
Klimat:8
Napięcie:8
Zabawa:8
Walory techniczne:10
Aktorstwo:9
Zaskoczenie:8
Oryginalność:6
To coś:7
76/100
W skali brutalności:2/10
Ten tytuł gdzieś mi umknął, ale z chęcią go zobaczę – szczególnie po takiej opinii. 🙂
Mógł ci umknąć bo to nowa produkcja, dopiero się wyłonił:)
recenzja idealnie opisuje film 🙂 Polecam 🙂
Za wysoka ocena.