„Lubię ten moment, kiedy noc i dzień toczą ze sobą walkę na śmierć i życie, a czarna pani składa oręż zmuszona do tego przez odwieczne prawo natury. Bo po nocy zawsze przychodzi dzień. Przeciągam się leniwie w satynowej pościeli, a moje myśli skupiają się teraz na kubku gorącej, czarnej kawy. Kiedy już pobudzający napój krąży w mojej krwi, myślę sobie, że jestem właściwie zadowolona ze swojego życia. Gdyby tylko nie ten upiorny ból głowy. Leki nie pomagają, lekarze są bezradni. Fizycznie nic mi nie dolega, tak twierdzą specjaliści. Patrick, mój mąż uważa, że biorę za dużo leków, że być może się uzależniłam i uodporniłam na nie, że potrzebuję coraz większych dawek. Nieprawda. Ja dobrze wiem, że to przez TEN dom. Odkąd się wprowadziliśmy do wiktoriańskiego domu po jego ciotce, dzieją się dziwne rzeczy. W nocy słyszę kroki i drapanie. Patrick twierdzi, że to pewnie myszy, w końcu to stary dom, ale ja mu nie wierzę. W tym domu COŚ jest. Czai się w mroku nocy, gotowe na atak, kiedy tylko osłabnie moja czujność. Idę do łazienki i zmywam z twarzy ślady po nieprzespanej nocy. Za chwilę wstanie Daniel- mój sześcioletni synek, przygotuję mu śniadanie, ucałuję i wyruszy do przedszkola. Dzień jak co dzień. Jednak obecne wydarzenia uświadamiają mi jak bardzo kocham tę zwykłą codzienność. Siedzę w kuchni i uderzam palcami o blat stołu. Z marazmu wyrywa mnie huk. To stare, spróchniałe drzewo uderza konarami o szybę, szarpnięte nagłym podmuchem wiatru. Serce coraz mocniej łomocze mi się w piersi. Jeszcze dobrą chwilę nie mogę się uspokoić. Wsłuchuję się w miarowe tykanie zegara i próbuję zebrać myśli. Daniel jeszcze nie wstaje a już dochodzi siódma. Pewnie za długo wczoraj siedział przed komputerem. Wchodzę do pokoju synka i drętwieję z przerażenia. Nie ma go ! Pościel równiutko złożona, przykryta narzutą w tęczowe prążki. Dziecka ani śladu. Zaglądam pod łóżko, do szafy, może mój mały chciał mi zrobić psikusa, łudzę się resztką nadziei. Mój synek zniknął, dosłownie zapadł się pod ziemię ! Pierwsza myśl, która przychodzi mi do głowy do zadzwonić do Patricka. Drżącymi dłońmi chwytam za telefon, wybieram numer. Poczta głosowa, zostaw wiadomość. Cholera ! Przerażenie przeradza się we wściekłość. Na siebie, na Patricka, na tę chorą sytuację. Od dwóch miesięcy jesteśmy z Patrickiem w separacji. Oddaliliśmy się od siebie, nie potrafiliśmy się porozumieć. Kiedyś wszystko było inaczej. Kiedyś nie byłam dla niego uzależnioną od leków psychopatką, tak mnie nazwał przy ostatniej kłótni. Kiedyś mnie kochał. Osuwam się na podłogę i płaczę z bezsilności. Znowu słyszę huk i dźwięk tłuczonego szkła. Wychodzę do holu i zamieram z przerażenia. Wszystkie nasze rodzinne fotografie, moje, Patricka i Daniela spadły ze ścian i leżą na ziemi. Podnoszę potłuczoną ramkę i przyglądam się zdjęciu z czasów, kiedy byliśmy szczęśliwi. Moją uwagę przykuwa jeden szczegół. Idę dalej i biorę do ręki kolejne zdjęcie i jeszcze kolejne. Teraz już nie mam wątpliwości. Tu dzieje się coś złego, niewytłumaczalnego. Na wszystkich fotografiach mam zamazaną twarz. Postanawiam działać. Cokolwiek jest w tym domu, chce nas skrzywdzić. Może już skrzywdziło moje dziecko ? Muszę się z tym skontaktować. Z duchem, demonem, bytem, czymkolwiek lub kimkolwiek to jest. Potrzebuję narzędzia. W głowie mam gonitwę myśli. Przechodzę do salonu i aż przecieram oczy ze zdumienia. Na stole leży rozłożona plansza ouija. Gdy podchodzę bliżej stół zaczyna się trząść, jakby moja obecność wprawiła go w wibrację. Wskaźnik sam zaczyna się poruszać. Moim oczom ukazuje się pytanie :kim jesteś ? Sama chciałabym o to zapytać kim jest duch nawiedzający dom, w którym mieszkam i który zabrał mojego syna ? Litery układają się w kolejne słowa, a wyrazy w zdania. „Dlaczego tu jesteś ?” pyta plansza. Jak to dlaczego, jestem w swoim domu. „To już nie jest twój dom, teraz jest NASZ” odczytuję odpowiedź i coraz bardziej się przerażam. Diabelska tablica czyta mi w myślach. Moja złość narasta tak bardzo, że rozwibrowany stół sam się przewraca, niebo obleka się w ciemne chmury i teraz nie widzę w zasadzie nic. Słyszę tylko głos. JEJ głos. Medium przemawia powoli, właściwie to uspokaja mnie jej łagodny głos. „kim jesteś i jak się tu znalazłaś?’” pyta a ja nie muszę odpowiadać czuję, że odpowiedź sama wypływa z mojego umysłu bez wypowiadania zbędnych słów, a ja przemawiam teraz jej głosem: „ Mam na imię Roma i mieszkałam w tym domu z mężem i synkiem. Pięć lat temu mój synek zginął potrącony przez samochód. Nie umiem się z tym pogodzić, obwiniam się o to mogłam go lepiej pilnować”. Czuję, że łzy, które spływają mi po policzkach nie palą jak do tej pory żywym ogniem, ale przynoszą oczyszczenie i uspokojenie. „Mów dalej”- prosi mnie medium. „Nie umiałam tak żyć, mąż ode mnie odszedł, nie mógł już tego znieść. Ja wiedziałam, co może mi pomóc, garść proszków, to takie proste”. Słyszę przeraźliwy, zdławiony szloch. Nie wiem czy to ja płaczę, czy medium. Już niczego nie wiem na pewno. Łagodny lecz stanowczy głos medium nie pozwala mi zapaść w letarg. „Musisz stąd odejść. Nie możesz dalej ich straszyć. Oni mają dwójkę małych dzieci. Boją się, kiedy do nich przychodzisz. Musisz odejść”. Tak nowa rodzina wprowadziła się do naszego domu, Patrick go sprzedał, w końcu minęło już tyle czasu. Ale jak mam opuścić dom, w którym pozostały moje najcenniejsze wspomnienia, które ożywają, jeśli tylko tego zechcę ? Jakby ta tragedia nigdy się nie wydarzyła. „Musisz opuścić ten dom” powtarza medium. To jedyna szansa na wybór. Tu i teraz. Ukołysana słowami powtarzanymi jak mantrą, podejmuję decyzję. Odchodzę w niebyt.
Mam na imię Roma. Pięć lat temu popełniłam samobójstwo przez przedawkowanie leków. Od pięciu lat jestem martwa. Tkwię w siódmej czeluści piekła, do którego Dante zesłał morderców i samobójców. Jestem bezlistnym drzewem, którego korą żywią się zgłodniałe harpie. Nie jestem już człowiekiem. Co się stało z moim mężem i synkiem ? Gdzie teraz są ? Tego nie wiem. Może spotkamy się kiedyś w moim piekle.”
Monika
Dodaj komentarz