I Married a Monster from Outer Space/
Wyszłam za kosmicznego potwora (1958)
Wracając ze swojego wieczoru kawalerskiego spędzonego wraz z kumplami, Bill napotyka na drodze coś co wygląda na ofiarę wypadku. Gdy mężczyzna opuszcza auto by sprawdzić kto leży na środku jezdni z pobocza wyłania się coś, co swoim wyglądem wprawia Billa w osłupienie. Już po chwili owe coś roztacza nad mężczyzną siwą mgłę i ten znika.
Nazajutrz, w dniu ślubu nieomal spóźnia się na własną ceremonię. Jego narzeczona jest bardzo zaniepokojona jego dziwnym zachowaniem. To dopiero początek, bo piękna Marge nie wie, że w rzeczywistości poślubia kosmicznego potwora bez żadnych ludzkich uczuć.
Do seansu z filmem Gene Flower’a przekonał mnie – po za rocznikiem produkcji- opis fabuły wskazujący na duże podobieństwo tego dzieła ze słynną „Inwazją porywaczy ciał”, która po raz pierwszy został przeniesiona na ekran w dwa lata przed premierą „Wyszłam za kosmicznego potwora”. I miałam rację, to filmy bardzo pokrewne.
Obydwa bardzo przypadły mi do gustu, co tylko potwierdza, że moje polowania na czarno- białe filmy grozy są warte fatygi, mimo iż zapewne niewielu z Was podziela mój zapał.
To film nakręcony w czasach zimnej wojny, więc zapewne miłośnicy drugiego dna znajdą tu wiele odwołań politycznych, jednak ten film jest przede wszystkim niegłupią rozrywką. Fabuła jest zbudowana w ciekawy sposób, tak by znalazło się miejsce na drobny dreszczyk.
Mogę się tylko domyślać jaką rekcję mogły kiedyś wzbudzać w widzach niektóre sceny z użyciem efektów specjalnych. Nie mamy ich tu co prawda zbyt wiele, bo w tamtych czasach nawet Hollywood zdawał sobie sprawę z tego, że nie samymi efektami widz żyje.
Podobała mi się scena na drodze kiedy Bill wpada na kosmitę. Kreacja potwora jest naprawdę ciekawa, choć na pewno niektórzy z Was zareagują gromkim śmiechem.Śmiech nie jest tu z resztą zakazany, twórcy często puszczają oko do widza, nie zabraknie tu sytuacji zabawnych nieprzypadkowo.
Historia jak wspomniałam ma bardzo wiele wspólnego z tą opisaną w powieści i przedstawioną w rozlicznych ekranizacjach „Inwazji porywaczy ciał”. Mamy tu bowiem do czynienia z kosmicznymi wędrowcami, którzy trafiają na ziemię i aby móc egzystować w społeczeństwie wykorzystują ciała ludzi, przejmują ich tożsamość, a nawet wspomnienia. Kłopot w tym, że nie potrafią przejąć strefy emocjonalnej, tak ważnej dla każdego ziemianina.
Wszytko zaczyna się od Billa. Jednak wkrótce szeregi kosmicznych potworów są zasilane przez większą ilość mieszkańców niewielkiego miasteczka.
Ich zachowanie jest na tyle podejrzane, że otoczenie orientuje się w sprawie i dochodzi do konfliktu. My jednak skupiamy się na obserwacjach Marge, która bodajże jako pierwsza zauważa zmianę w zachowaniu swojego ukochanego i zmiana ta bardzo ją niepokoi. Można się tu doszukiwać aluzji do relacji damsko męskich, bo kosmiczne potwory traktują ziemianki jedynie jako reproduktorki, ci mężczyźni nie posiadają uczuć.
Jeśli chodzi o kwestie realizacyjne, to powiem tak, trzeba to lubić. Jeśli ktoś ne czuje klimatu czarno białego kina w żaden sposób nie będę w stanie go do tego przekonać.
Dziś to już klasyczny film, choć sam nawiązuje do jeszcze starszej klasyki. W wielu scenach pojawiają się migawki jeszcze starszych horrorów. Jest Godzilla, jest King Kong, jest Dracula.
Na mój gust, świetna robota.
Moja ocena:
Straszność: 3
Fabuła:8
Klimat:9
Napięcie:6
Zabawa: 8
Walory techniczne:7
Aktorstwo:7
Zaskoczenie:4
Oryginalność:6
to coś:7
65/100
W skali brutalności:0/10
Dodaj komentarz