Les Yeux sans visage/ Oczy bez twarzy (1960)
W tragicznym wypadku samochodowym córka znanego i cenionego chirurga zostaje, jak wszyscy sądzą, nieodwracalnie oszpecona. Nie potrafi znieść widoku swojej twarzy, nie chce nosić maski, którą dał jej ojciec. Zdesperowany lekarz zrobi wszytko by pomóc ukochanej jedynaczce.
Po seansie z „Les diaboliqes” postanowiłam bliżej przyjrzeć się francuskiemu kinu grozy z ubiegłego wieku. Tak trafiłam na „Oczy bez twarzy” w reżyserii Georgesa Franju, horror nakręcony na podstawie powieści Jean Redon. Książki nie znam i nie wiem, czy nawet jest szansa na przeczytanie jej w języku polskim.
„Oczy bez twarzy” powstały w pięć lat po premierze „Les Diaboliqes” i w porównaniu z owym filmem ten obraz pozbawiony jest zawiłych intryg w stylu Hitchcocka.
Fabuła jest prosta. Traktuje o poczynaniach ogarniętego szaleństwem lekarza, który posuwa się do rzeźnickich praktyk by pomóc córce w odzyskaniu… twarzy.
W tym celu pozoruje jej śmierć i w całkowitej izolacji i tajemnicy poddaje ją eksperymentalnym, w owych czasach, przeszczepom skóry. Pragnie by Christiane znów powalała urodą. Nie jest to proste, ktoś musi ponieść ofiarę na rzecz cudu jakiego pragnie dokonać doktor Genessier.
Ofiarami padają zwierzęta i ludzie. Tu dużą rolę odgrywa postać lojalnej pomocnicy lekarza, która zwabia młodą i urodziwą Szwajcarkę do posiadłości doktora by ten mógł żywcem odrzeć ją ze skóry.
Tu może się wydawać, że widz będzie miał do czynienia z wyjątkowo brutalnymi scenami, ale paradoksalnie tak nie jest. Mimo iż jesteśmy świadkami chirurgicznych zabiegów, widzimy przebieg operacji od początku do końca, nie bije z tych scen bezrozumna brutalność współczesnego francuskiego kina torture porn.
Krytycy dostrzegli w tym filmie niespotykaną elegancję i takt w pokazywaniu tego, co i tak zbulwersuje widza. Jak najbardziej podzielam to zdanie, bo wspomniana elegancja przystaje do tego, co widzimy na ekranie. Dużą zasługą jest tu na pewno kolorystyka zdjęć, ściślej mówiąc jej brak, bo film jest czarno-biały, a takie zdjęcia zawsze wydają mi bardziej… powabne:)
Kamera prowadzona jest bardzo powoli i precyzyjnie, mamy tu wiele statycznych ujęć, zbliżeń na twarze naszych bohaterów.
Wszystkie wydarzenia owiane są jakąś oniryczną mgiełką, bohaterzy nie mówią zbyt wiele, a mimo to grają wyśmienicie i widzimy w nich emocje, rozgoryczenie, rozpacz, nadzieję. Bardzo głęboko wikłamy się w wewnętrzne rozterki i odczucia.
Tu szczególny popis daje nasza nieszczęsna Christiane, która finalnie bardzo zaskakuje. Nie da się jej nie współczuć.
Inaczej sprawa ma się z doktorem, który mimo iż zaręcza, że kieruje się dobrem córki, sprawia wrażenie typowego szalonego naukowca, któremu przede wszystkim zależy na zawodowym sukcesie. Jest bezwzględny w swoich decyzjach.
Podobnie nieprzyjaznym okiem spojrzymy na jego asystentkę.
Mimo iż historia ta aż kipi od emocji fabuła prowadzona jest w bardzo stonowany sposób, powściągliwości kamery towarzyszy spokojna muzyka filmowa.
Jednym słowem, kawał dobrego kina. Polecam, a jakże.
Moja ocena:
Straszność:6
Fabuła:7
Klimat:10
Napięcie:7
Zabawa:7
Walory techniczne:10
Zaskoczenie:5
Aktorstwo:8
Oryginalność:6
To coś:8
74/100
W skali brutalności:2/10
Gość: Koper, *.dynamic.chello.pl napisał
a jakże, ja także 🙂