Dziecięcy kram – Daniel Radziejewski
Klara Silva jest młodą, samotną matką małego Wiktora. Tułając się po ulicach Sao Paulo pada ofiarą napaści w szemranej dzielnicy. Wtedy z pomocą przychodzi jej Alonso Bastos, niemłody już przedsiębiorca prowadzący w dzielnicy Villa Aurora swój sklep, „Dziecięcy kram”. Daje kobiecie schronienie i pracę, jednak Klara nie potrafi być mu wdzięczna. Zarówno ona jak i jej mały synek wyczuwają w swoim nowym miejscu zamieszkania coś złego. Klara od dzieciństwa widuje duchy, jej synek najwyraźniej odziedziczył po niej tę … przypadłość, a w Villi Aurora zdaje się aż roić od dusz nie mogących zaznać spokoju.
Bardzo lubię powieści osadzone w Ameryce Południowej, szczególnie jeśli są pisane przez autorów stamtąd pochodzących. Posiadają wtedy specyficzną magię, wynikającą z umiłowania świata duchowego. Wszak hiszpański jest językiem duchów. Tak przynajmniej słyszałam. Daniel Radziejewski w Brazylii spędził wystarczająco dużo czasu, by doświadczyć inspiracji płynącej z tego pobytu. Osadził akcję swojej powieści w Sao Paulo wśród Brazylijczyków.
To tu poznajemy Klarę Silve, której nie trudno współczuć. Osierocona przez matkę w wieku dziesięciu lat, córka ojca, który przepadł bez wieści, samotna matka porzucona przez jasnowłosego ukochanego. Bezdomna, tułająca się od motelu do motelu z małym uroczym synkiem, który nosi imię jej dziecięcej przytulanki. To bardzo prosta dziewczyna, zlękniona, naiwna i zdesperowana. Od dzieciństwa posiada zdolność widzenia duchów, która wyraźnie daje o sobie znać, gdy Klara wprowadza się do mieszkania Alonso Bastosa i zaczyna pracę w „Dziecięcym kramie”.
Sceny emanacji mogę zaliczyć do udanych, autor dysonuje może niebyt oryginalnymi, ale dobrymi pomysłami. Taka, stara klasyczna szkoła ghost story. Znalazłam tu trochę grozy, z czego się cieszę, w większej jednak mierze powieści bliżej do sensacji, thrillera i oczywiście obyczajówki, niż do horroru, ale osobiście doceniam gest.
Cała historia i zogniskowana wokół niej tajemnica nie będzie szczególną niespodzianką dla czytelnika. Tropów mamy całą masę, a i nie jestem przekonana by autorowi zależało na wywołaniu u czytelnika efektu zaskoczenia tym, co tak naprawdę wyrabia się w „Dziecięcym kramie”. Jeśli jednak taki zamiar miał, to ze mną mu nie wyszło 😉
Inaczej ma się sprawa zaginięcia ojca naszej bohaterki. Tu tak na dobrą sprawę nie wiemy nic i mówiąc uczciwie średnio się to wiąże z tytułowym miejscem akcji. To jakby dwie osobne zagadki. Tak więc mając na głowie dwie zagadki do rozwiązania całkiem słusznie powinniście się spodziewać wartkiej akcji i z taką też mamy tu do czynienia. Dzieje się dużo, dzieje się szybko. Charakterystyki postaci cechuje wręcz dziecięca prostota, ale są spójne i konsekwentnie prowadzone, więc nie ma co się czepiać. Czepiać się trzeba czegoś innego.
„Dziecięcy kram” to powieść pisana martwym językiem szkolnych wypracowań. Nie wiem, czy to wyłączna zasługa autora, czy to redakcja wyprowadziła go na takie manowce. Tekst wydaje mi się wykastrowany z jakiejkolwiek językowej spontaniczności. Słowa obijają się o boki ram, w które je wtłoczono. Nie sprzyja to ani swobodnemu płynięciu przez tekst, ani tym bardziej sprawnemu budowaniu świata przedstawionego, który powinien być naturalny. Najbardziej raziły mnie sztucznie formułowane przemyślenia bohaterów, jakby wyrecytowane z tekstu szkolnej akademii na trzeciego maja. Psuło mi to śledzenie całkiem dobrej historii. Jeszcze jednak rzecz: nie polecam audiobooka. Próbowałam. Na szczęście miałam egzemplarz papierowy, inaczej chyba bym powieści nie dokończyła. Wiem, że okładka książki krzyczy o bestsellerze na Storytel, ale na pewno by była to zasługa lektorki. Jej tembr głosu przyprawiał mnie o czkawkę. Serio, wyjątkowo niesympatyczna barwa 😉
Moja ocena: 6+/10
Dziękuję wydawnictwu Novae Res
Dodaj komentarz