Opera (1987)
Młoda sopranistka Betty dostaje szansę wystąpienia na scenie w roli Lady Makbet, po tym jak pierwotnie obsadzona w tej roli śpiewaczka zostaje wykluczona z powodu wypadku samochodowego.
Betty obawia się podjęcia tego wyzwania. Jest niedoświadczona, zbyt młoda do tej roli i co więcej w jej środowisku panuje przekonanie, że wystawianie „Makbeta” sprowadza na ludzi klątwę.
Za namową swojej agentki przystaje na ten pomysł, ale szybo tego pożałuje. Już premiera przedstawienia przynosi pierwsze ofiary. Zaczynają ginąć ludzie z jej otoczenia, a sprawcy bardzo zależy, żeby młodziutka śpiewaczka była naocznym światkiem makabry.
Kolejny film włoskiego mistrza. Tym razem postanowiłam zapoznać się z jakimś z późniejszych dzieł.
„Opera” powstała w dwa lata po mojej ulubionej „Phenomenie„, dziesięć lat po „Suspiri” i blisko dwadzieścia lat od debiutu reżysera. Czy coś zmieniło się w stylu reżysera? Mam wrażenie, że nie.
Oczywiście są filmy lepsze i gorsze, chyba najgorzej wspominam „Traumę” z tych, które widziałam do tej pory. „Operę” spokojnie można zaliczyć do grona lepszych z filmów jakie nakręcił Argento.
Po pierwsze podobało mi się miejsce akcji, opera. Co prawda znaczna część wydarzeń rozgrywa się po za jej obrębem, np. w mieszkaniu Betty, ale scenografia i tak jak zawsze w przypadku filmów Włocha jest majstersztykiem. Szalenie urzekły mnie chociażby kruki, ujęcia ich udziałem każdorazowo budziły niepokój.
Podobał mi się motyw przewodni, czyli domniemana klątwa, która spada na tych, którzy biorą na warsztat sztukę Szekspira.
Zabobon związany z „Makbetem” narodził się wkrótce po tym jak sztuka ujrzała światło dzienne. Podobno pisarz wykorzystał w niej prawdziwe zaklęcia, co oburzyło wyznawców magii, którzy rzucili na „Makbeta” klątwę. Przez wiele wieków „Makbet” był wystawiany wielokrotnie i często gęsto zdarzały się wypadki, co skutkowało przekonaniem, że na sztuce ciąży coś złego.
Wykorzystanie w scenariuszu filmu tego motywu zgrabnie odwraca uwagę widza od bardziej przyziemnych przyczyn tragedii, jakie falą zalewają bohaterów „Opery”.
Jak zwykle stosownie dużą uwagę poświecono scenom morderstw. Tym razem morderca nie działa w ukryciu, bardzo mu zależy by jego show podziwiała młoda śpiewaczka. W tym celu przykleja jej do policzków taśmę z igłami skierowanymi w stronę powiek, tak by nie mogła ich zamknąć.Oczywiście rozwiązanie zagadki związane jest z osobą obserwatorki.
Jeśli chodzi o muzykę to prym wiedzie klasyka, Verdii, Puccini, ale nie zabraknie też bardziej metalowych brzmień, choć te bardziej współczesne wstawki średnio mi tu pasowały, podobnie jak Iron Maiden przy „Phenomenie”, ale cóż…
Aktorsko na pierwszym planie mamy śliczną Betty, niestety nie kojarzę innych produkcji z jej udziałem by wypowiedzieć się na temat ogólnego warsztatu. W „Operze” wypadła bardzo dobrze. Pierwotnie w jej rolę miała wcielać się Vanessa Redgrave.
W obsadzie nie mogło zabraknąć Darii Nicolodii, czy Coraliny Cataldi- Tassoni jeśli chodzi o stały zestaw aktorów Argento.
Moje ogólne wrażenia są jak najbardziej pozytywne, fani włoskiego nurtu nie powinni być rozczarowani.
Moja ocena:
Straszność:6
Fabuła:7
Klimat:8
Napięcie:6
Zaskoczenie:6
Zabawa:7
Walor techniczne:8
Aktorstwo:7
Oryginalność:6
To coś:6
67/100
W skali brutalności:3/10