Il Gatto a nove code/ Kot o dziewięciu ogonach (1971)
Niewidomy ex reporter, obecnie zajmujący się układaniem krzyżówek do gazet i jego mała siostrzenica przypadkowo są świadkami podejrzanej rozmowy w jakiej uczestniczy znany genetyk, któremu jak się wkrótce okaże nie pozostało wiele życia. Czy to bystry umysł, czy zawodowe skrzywienie każą byłemu reporterowi zainteresować się sprawą. Tak trafia na młodszego kolegę po fachu, by wspólnie odkryć tajemnie pracowników instytutu badań genetycznych.
To drugi film Argento, nakręcony ledwie rok po sukcesie „Ptaka o kryształowym upierzeniu„. Trzeba przyznać, że nabrał facet rozpędu:)
Po seansie zaczęłam zastanawiać się nad tytułem filmu. „Kot o dziewięciu ogonach”…hym… To drugi tytuł 'zwierzęcej trylogii’ i o ile w „Ptaku o kryształowym upierzeniu” wątek ptaka został przedstawiony dosłownie, jako świadka zbrodni, to sprawa kota nie była już tak oczywista.
Jeśli chodzi o moją interpretację, to obstawiam, że chodzi o elementy zagadki zbrodni, dwaj czołowi bohaterowie wymieniają po kolei kolejne części układanki wiążące się z podejrzanymi, domniemanymi motywami i tropami. Z tego co pamiętam było ich… dziewięć. A czemu kot? Tu posłużę się banałem, kot chodzi własnymi drogami, ciężko za nim trafić, tak jak trudno rozwikłać tajemnice ukryte w filmowym scenariuszu twórcy.
W oczach śledczych wątki takie jak włamanie do laboratorium, wypadek na stacji metra i śmierć fotografa prasowego, który fartownie uwiecznił moment, w którym naukowiec ląduje pod kołami pociągu, nie mają żadnego związku. Ale jak to bywa u Argento, jak to bywa w kryminałach, jest zupełnie inaczej i musi znaleźć się ktoś, kto owe fakty sprawnie połączy.
Tu pojawia się ciekawa postać niewidomego, acz obdarzonego doskonałym słuchem i bystrym umysłem byłego reportera oraz jego młodszego partnera w prywatnym śledztwie. Badacze zbrodni starają się wniknąć w szeregi pracowników naukowych, którzy w wielkiej tajemnicy pracują nad wyłowieniem z genotypu sekwencji odpowiedzialnej za morderczą naturę niektórych ludzi, XYY.
W latach ’70 było to czyste sci-fi teraz jednak wiemy, a przynajmniej mamy podstawy badawcze by podejrzewać, że niektórzy po prostu rodzą się obciążeni skłonnością do czynienia zła. Argento pokazuje w swoim obrazie, że osoba z taką sekwencją może żyć spokojnie i zgodnie z prawem, aż pewnego dnia w sprzyjających okolicznościach zboczy z drogi prawości, by dokonać zbrodni.
Znajdziemy tu oczywiście sporo smaczków wizualnych, jak scena z metra, czy akcja z windą, a raczej z linami od windy, na którą aż się wzdrygnęłam. Nie zabraknie też pięknych niewiast ochoczo prezentujących swoje wdzięki na ekranie, więc amatorzy takich uciech będą zadowoleni;)
Chciałabym móc jednoznacznie ocenić, czy nowszy film reżysera spodobał mi się bardziej niż poprzedni, czy nie, ale nie jestem w stanie.
Wiadomo, że przy drugim podejściu sprawy techniczne wypadają lepiej, ale jeśli chodzi o fabułę to „Ptak…” i „Kot…” idą łeb w łeb.
W starszym filmie oczarował mnie wątek malarza, mimo iż jadł koty:) Tu nie zajmujemy się sztuką lecz nauką, ale efekt jest równie interesujący. I co tu zrobić? Chyba pozostaje zapoznać się z ostatnim filmem z trylogii, choć jeszcze go nie wywęszyłam, posiadam natomiast „Kościół” i „Operę”, więc wpisów na ich temat- pełnych egzaltowanych zachwytów jak mniemam – możecie się spodziewać niebawem.
Moja ocena:
Straszność:6
Fabuła:7
Klimat:8
Napięcie:7
Aktorstwo:7
Walory techniczne:9
Oryginalność:7
To coś:7
Zaskoczenie:7
Zabawa:7
72/100
W skali brutalności:3/10
Dodaj komentarz