Last kind words (2012)
Nastolatek, Eli przeprowadza się wraz z matką i ojcem alkoholikiem na wieś, by wspólnie z rodziną pracować na farmie kolegi z dzieciństwa jego ojca, Waylona. W czasie przechadzki po okolicy chłopak spotyka dziewczynę imieniu Amanda. Śliczna nastolatka robi na nim duże wrażenie. Nieśmiały młodzian zaprzyjaźnia się z dziewczyną. Wkrótce odkryje kim jest tajemnicza Amanda.
„Last kind words” to trochę senne ghost story, ze wspomnieniem wojny secesyjnej w tle. Bardzo proste w odbiorze, nie obfitujące w większe, czy nawet mniejsze niespodzianki.
Rozwikłanie tajemnicy Amandy nie przysporzy nikomu trudności, ale może znajdą się wśród Was tacy, którym prostoduszność opowieści nie odbierze możliwości czerpania z niej przyjemności.
Na po południu Stanów wśród farmerów znajdą się tacy, którzy są bardzo silnie związani z ziemią, jej historią i przodkami. Takim typem jest Waylon, w którego z powodzeniem wciela się jeden z naczelnych psychopatów amerykańskiego kina Brad Dourif.
Jako dziecko Waylon w czasie polowania zastrzelił własnego ojca. Nie zrobił tego celowo. Na wyprawie znalazł dyndające truchło czarnoskórego niewolnika, Barnaby, który od momentu śmierci nadal błąka się po okolicznych lasach. W związku z wisielcem narodziła się legenda, która ma związek z Amandą. Kim jest dziewczyna, nie zdradzę Wam bo i tak pewnie szybko się domyślicie:)
Eli trafia więc do miejsca gdzie przeszłość w pewnym stopniu miesza się z teraźniejszością. Chłopak będzie zmuszony lawirować między tymi dwoma światami. Teraźniejszością, czyli zabiedzoną matulą i ojcem furiatem i przeszłością, która budzi znacznie milsze odczucia.
W filmie znajdziemy znaczną ilość wątków obyczajowych, które w dużym stopniu przeważają nad paranormalnymi. To sprawia, że nastrój grozy jest tu bardzo dyskretny, można by rzecz nieobecny. To bardziej film o miłości, niż o duchach. Na plakacie promującym widnieje zdanie: miłość jest jak opętanie/nawiedzenie. I to jak najbardziej wpisuje się w treść tej opowieści.
Postaciom filmowych duchów zawsze towarzyszy smutna otoczka i ten smutek jest dominującym nastrojem filmu.
Jeśli idzie o obsadę, a warto o niej wspomnieć, bo jest całkiem do rzeczy i wypada na korzyć filmu, to po za starym wyjadaczem Dourif’em spotkamy tu dwoje młodych dobrze zapowiadających się szczeniaków: Alexia Fast w roli Amandy, znana mi z „Pojmanych„ i „Grace: opętanie” i Spencer Daniels, którego możecie pamiętać z „Ciekawego przypadku Beniamina Buttona”.
Ogólne wrażenie po filmie, dość przyjemne. Obraz spokojny, ma swój klimat. Opowiada dosyć ciekawa rodzinną historię, przygnębiającą w interesujący sposób, acz nie zaskakującą. Na pewno z butów Was nie wyrwie, ale można sobie obejrzeć, bo czemu by nie?
Moja ocena:
Straszność: 4
Fabuła:7
Klimat:7
Napięcie:5
Zaskoczenie:4
Zabawa:7
Walory techniczne:7
Aktorstwo:7
Oryginalność:5
To coś:7
60/100
W skali brutalności:0/10
Dodaj komentarz