Ludzie przechodni – Piotr Bolc
Trzydziestoletni David Szanser, nieudaczny syn swego wielkiego ojca boryka się z życiem. Tak przynajmniej twierdzi. Panna go olała i wyjechała do RFN z dobrze rokującym budowlańcem, jego mająca prężnie się rozwijać agencja detektywistyczna upadła, bo David stracił licencję, a w zapyziałej kawalerce znaleźć może już tylko resztki wódki i jakąś napraną małolatę, której nie kojarzy. Wtem nieobecny do tej pory tatuś postanawia zaprosić swego jedynaka i jego przed laty porzuconą matę do swojej willi na prowincji, której dorobił się jako minister odnowionej RP i twardy biznesmen. David zaciera ręce na majątek ojca, a tym czasem stary żegna się ze światem w odciętej od cywilizacji pipidówie. Jego syn, detektyw bez licencji, musi odgadnąć kto zabił? Jego młodsza żoneczka Grażynka, stara żoneczka Nina, czy może szantażysta i były przyjaciel z opozycji, Piotrowski?
O ile dobrze pamiętam to nowy kryminał wypuszczony przez Oficynkę miał ukazać się już w ubiegłym roku. Czekałam na niego, bo wpadł mi w oko tytuł. „Ludzi przechodni” brzmi całkiem intrygująco, a sam autor (student ekonomii, rocznik ’90) odnosi go do pokolenia czasu politycznych przemian, którego reprezentantem jest jego literacki bohater i do ogółu ludzi, którzy jakby nie patrzeć są tylko przechodniami na kartach dziejów. Zgrabnie to sobie obmyślił, szkoda tylko, że nie zadbał tak bardzo o inne elementy swojej publikacji, za którą z resztą musiał trochę zabulić.
Pierwsza rzecz, może czepiać się nie wypada, bo książki nie ocenia się po okładce, ale na rany Chrystusa, okładka nie może być spoilerem! Jak wymieniłam w opisie, mamy kilku podejrzanych o mord na schorowanym staruszku, jak widzicie na pięknej okładce, żaden z nich nie pasuje do okładkowego mordercy, albo wiekiem, albo płcią… chyba, że uwzględnimy tu jeszcze jednego bohatera.
SPOILER: głównego bohatera… KONIEC SPOILERA.
No jak, można się tak podłożyć? No jak? Żeby okładka zdradzała kto jest mordercą!
Wkurzyło mnie to strasznie, bo gdy wreszcie po stu paru stronach dochodzimy do punktu, w którym pojawia się trup, już wiemy kto zabił, chyba, że ktoś, kto nabywa książkę w ogóle nie patrzy na okładkę, albo porostu nie doda dwa do dwóch. Może się zdarzyć…
Jak wspomniałam, do morderstwa dochodzi dość późno, więc co dzieje się wcześniej? Ano nic. Nasz bohater prowadzi dużo bezsensownych rozmów, to z łebkami na chodniku, to z taksówkarzem (nie wiem czy to zapchaj dziura w fabule, czy David tak uwielbia konwersować), to znowuż z matką, to sam ze sobą… Tak, jego wewnętrzne monologi są tym, co najbardziej obniża wartość książki.
Książki jako takiej, bo rozważania głównego bohatera, zakładam, mają służyć przedstawieniu nam jego osoby. A osoba ta jest boleśnie egzaltowana. Szczeniacka egzaltacja wylewa się zresztą z ust wszystkich bohaterów. Niezależnie od płci i wieku używają bliźniaczych sformułowań, nie potrafią określić swoich postaw. Przykład, David: 'Chcę ograbić starego. Chce uściskać swojego ojca. Chcę przelecieć jego nową żonkę. Och, jak go nienawidzę. Tęskniłem za nim przez lata, Znowu go nienawidzę i chcę przelecieć jego żonę, Kto zabił mi tatusia? Pomszczę cię tatusiu, ale najpierw przelecę twoją żonę, Nie, nie przelecę, bo jej też nienawidzę, Odnajdę sprawcę zbrodni! Ale jednak bardziej zależy mi na jego żonie…’
I tak drodzy Państwo w koło Macieju. Bardzo lubię skomplikowanych bohaterów, David w założeniu miał być taką osobą, jak mniemam, ale efekt jest taki, że nie wydaje się skomplikowany tylko źle wykreowany. Niekonsekwentnie, nie płynnie. Jego przejścia z jednego nastroju w drugi są jak migawki, co bardzo męczy i utrudnia odbiór jego osoby, wczucie się w jego sytuację.
Identycznie sprawa ma się z innymi bohaterami, co dodatkowo świadczy o tym, że autor po prostu wyłożył się na tak zwanym portrecie psychologicznym swoich postaci.
Matka Davida, Nina, zachowuje się identycznie. W jednej chwili ćwierka radośnie do nowej żony ex męża, jego samego najchętniej na rękach by nosiła, w drugiej awanturuje się pieniądze, o pominięcie jej w testamencie. O ten afront oskarża Grażynę, by po chwili całkowicie zmienić front broniąc jej zaciekle – a to wszytko w czasie jednej i tej samej rozmowy. To samo jest z Grażynką która ma być tu modelową femme fatale ,ale też nie udźwignie swojej roli.
Ma to też wpływ na wartość książki jako kryminału. Chaotycznie postawy bohaterów nie są wstanie wzbudzić podejrzeć, bo wszyscy z miejsca, w równym stopniu są już podejrzani. Jeśli czytam dobry kryminał zawsze jakiś bohater jest na prowadzeniu w plebiscycie na najbardziej prawdopodobnego morderce. Oczywiście w miarę prowadzenia fabuły ta kwestia się zmienia, co potęguje napięcie i chęć śledzenia dalszej akcji. Tu niestety mamy jeden wieli dom wariatów.
Sam obraz śledztwa jest równie niekonsekwentny i rzekłabym ,po porostu naiwny. Finalne rozwiązanie zagadki jest wyciągnięte z tyłka, bo przecież cały czas dzięki wspomnianym wewnętrznym monologom jesteśmy w stanie śledzić tok myślenia Dawida. SPOILER: Czyli Dawid był tak porypany, że oszukiwał sam siebie? Miał jakieś zaburzenia dysocjacyjne? Nie, finalnie okazuje się, że wszytko uknuł. Więc skąd w jego przemyśleniach ta zapalczywa chęć pomszczenia taty? A po co zabijał matkę tak w ogóle? SPOILER
W powieści ważne jest historyczne tło. Czyli cała historia esbeckich manipulacji, walki opozycjonistów itp. Nie mam bladego pojęcia, czy taka wersja wydarzeń przedstawiona przez naszego autora ma ręce i nogi, bo nie żyłam w PRL, a gdy upadł Berliński mur miałam roczek, więc nie miałabym jaj żeby się w tym temacie wymądrzać, gratuluje więc autorowi podjęcia tego tematu, mimo młodego wieku. (Aczkolwiek nie zgadza mi się jedna kwestia… Ojciec bohatera wraca do Polski po 1989, przez wiele lata nie odzywa się do niego, dopiero czyni to u schyłku żywota – w najlepszym razie obstawiam początek lat 90, czyli coś około ’92 – jeśli automatycznie został ministrem po powrocie do kraju i jego kadencja trwała 4 lata. Więc jakim cudem w tym samym czasie, gdy nasz młody zostanie wezwany na audiencje do taty jego dziewczyna wyruszy do RFN skoro RFN istniał do roku 1990? Ups, albo pomyłka autora albo jego niedopatrzenie i niedoprecyzowanie czasu akcji.) Ale i tak uważam, że wątki historyczne są tu dużo ciekawsze niż kryminalne, przede wszystkim lepiej zbudowane.
Co do stylu, języka itp. widać niewyrobienie, ale to debiut, więc czepiać się nie będę. Bardziej bolesny jest brak wprawy w kreowaniu postaci, obrazu śledztwa, czy sam pomysł na motyw zbrodni. Paradoksalnie tak rozrywkowy i pozornie łatwy gatunek jak kryminał ma wiele pułapek i napisanie czegoś co mocno chwycie za gardło i wciągnie w wir opisanych zdarzeń nie jest łatwe. Niestety tu widzę sromotną porażkę.
Moja ocena:
3/10
Za książkę dziękuję wydawnictwu Oficynka:
Gość: vengigat, *.neoplus.adsl.tpnet.pl napisał
Cześć. Chciałbym polecić Ci jeszcze jeden warty uwagi miniserial „Marchlands” z 2011 r. Coś dla fanów ghost story takich, jak ja 🙂
ilsa333 napisał
Znalazłam, zobaczymy czy uda się pobrać.
Gość: recenzent recenzji, *.docsis.tczew.net.pl napisał
Nie przeczytałem tej książki, być może przeczytam. Jednak pierwszy raz spotykam się z połączeniem tak kategorycznej krytyki książki (autora), przy niezwykle niskim poziomie recenzji (recenzującego).
Recenzent z jednej strony krytykuje okładkę książki jako zdradzającej zakończenie, z drugiej strony sam popełnia podstawowy błąd – zdradza finał książki.
PODSTAWOWĄ, absolutnie niekwestionowaną zasadą dobrej recenzji jest to, że nie może ona opowiadać, zdradzać treści zakończenia książki ! W złym guście jest nawet opisywanie samej fabuły (chociaż wybaczalne). To co zrobił recenzent dyskwalifikuje nie tylko samą recenzję, ale i recenzenta, którego strach czytać!
Recenzję czyta się zgodnie z jej celem, przed zakupem/przeczytaniem książki. Jeżeli autor we wszystkich swoich recenzjach zdradza zakończenie to tym samym niszczy książkę. Nieważne jak zła by ta książka nie była, autorowi należy się szacunek chociazby na tyle podstawowy żeby nie deptać jego trudu i pracy. Niestety tutaj zostało to uczynione.
O stylu recenzji nie będę się wypowiadał… Suche notki biograficzne o autorze są zawarte w samej książce, w opisach, niepotrzebnei się tutaj znalazły. Tak samo silenie się kto zył w jakich czasach. Matko…
ilsa333 napisał
A ja po raz pierwszy spotykam się z sytuacją gdy osoba, która nie przeczytała książki, a więc nie ma własnego zdania na temat jej wartości podważa opinię kogoś, kto książkę zna i ma o niej swoje subiektywne zdanie. Zalatuje mi tu zwykłym trollowaniem pod płaszczykiem 'obrony uciśnionych’, w tym przypadku autora, którego to rzekomo obraziłam.
.”..kategorycznej krytyki książki (autora), przy niezwykle niskim poziomie recenzji (recenzującego).”
Nie krytykuje autora. Nie zna człowieka. Krytykuję jego książę, jego umiejętność tworzenia. A to nie to samo wbrew temu co zakładasz.
„Recenzent z jednej strony krytykuje okładkę książki jako zdradzającej zakończenie, z drugiej strony sam popełnia podstawowy błąd – zdradza finał książki.”
Recenzent zdradza finał w oznaczonym wielkimi literami SPOILERZE, a robi to po to by osoba, która nie czytała powieści mogła ten fragment wpisu ominąć. Jeśli tego nie zrobi jego ból. Spoilery zdradzające fabułę są często umieszczane w recenzjach z myślą o tych, którzy fabułę już znają i mogą na jej podstawie wejść w dyskusję. Zdradzanie kluczowego elementu fabuły na okładce książki to jednak coś innego, bo jej nie da się ominąć sięgając po powieść. Chyba, że w Twoim przypadku jest inaczej i wybierasz książkę po zapachu.
„PODSTAWOWĄ, absolutnie niekwestionowaną zasadą dobrej recenzji jest to, że nie może ona opowiadać, zdradzać treści zakończenia książki ! W złym guście jest nawet opisywanie samej fabuły (chociaż wybaczalne). To co zrobił recenzent dyskwalifikuje nie tylko samą recenzję, ale i recenzenta, którego strach czytać! ”
Nie wiem skąd bierzesz wiedzę na temat takowych zasad i niewybaczalnych błędów, ale jak można wyrazić opinie o książkę nie zdradzając jej treści? Miałam napisać: nie podoba mi się, bo nie? Czuję się zobowiązana do argumentowania swoich wypowiedzi przytaczając konkretne przykłady z danej pozycji. Nie zdradzam przy tym kluczowych elementów, rzucam raczej luźne uwagi.
Na temat kwestii szacunku do czyjejś pracy nie będę się wypowiadać.Bo nie rozumiem zarzutu o obrazę. Jeśli ktoś oczekuje poklasku i wynagrodzenia za swoją pracę, bo przecież nie napisał jej pro bono, potencjalny nabywca książki musi kasę wyłożyć, to musi ją wykonywać dobrze. Nikt nie będzie nosił na rekach pisarza, który pisze słabo tylko dlatego, że coś tam napisał.
W tym momencie odniosę się też do zarzutu o poziom mojej pisaniny. Cóż, jest jaki jest. Może się podobać, lub nie. Nie żądam haraczu za możliwość przeczytania tego co spłodziłam, robię to w ramach hobby i nie oczekuję, że ktoś będzie mnie tytułować recenzentem, wręcz tego nie lubię.
„Suche notki biograficzne o autorze są zawarte w samej książce, w opisach, niepotrzebnei się tutaj znalazły. Tak samo silenie się kto żył w jakich czasach. Matko…”
Dlaczego nie potrzebne? Ja na przykład lubię wiedzieć, co kupuję i od kogo. Myślę, że większość czytelników takimi podstawowymi danymi jak nazwisko, wiek, czy zawód autora mogą zainteresować. A akurat moje uwagi ad. wieku pisarza miały związek z zawartością jego książki, co zresztą uargumentowałam.
Ps. Tczew? Hym, czyżby sąsiad autora? A może sam autor ukrywający się pod nickiem 'recenzent recenzji’ 😉