Tarot/ Tarot: Karta śmierci (2024)
Grupa młodych przyjaciół świętuje urodziny jednej z nich, Elise w wynajętym domku w Catskill Mountains. Gdy zapasy alkoholu się kończą ekipa rusza na przeszukanie obiektu, a nuż coś gdzieś się ostało. W jednym z zamkniętych pomieszczeń znajdują drewnianą szkatułkę z pięknymi, ręcznie malowanymi kartami tarota. Tak się składa, że Haley trochę interesuje astrologią i jak przyznaje potrafi stawiać wróżby przy pomocy kart tarota. Używanie cudzych, nieznanych kart jest oczywiście złamaniem jednej z fundamentalnych zasad, ale Haley ulega namowom solenizantki i zgadza się użyć tali by zabawić strapionych brakiem alkoholu przyjaciół. I tak oto uwzględniając znaki zodiaku zgromadzonych, dziewczyna przydziela im karty. We wróżbach kolejno pojawia się Kapłanka, Pustelnik, Wisielec, Mag, Błazen, Diabeł i Śmierć. Wróżby są raczej niezobowiązujące, ale i tak staną się zarzewiem konfliktu pomiędzy Haley, a jej byłym chłopakiem. Sęk w tym, że użycie tych konkretnych kart pociąga za sobą konsekwencje, o których młodzi przekonają się wkrótce po powrocie na studencki kampus.
Anna Halberg i Spencer Cohen debiutują w pełnym metrażu mainstreamowym horrorem „Tarot” nakręconym na podstawie powieści „Horrorscope” Nicolasa Adamsa – polskiego przekładu brak. Ich zamiarem było nakręcenie filmu, który połączyłby wszystko, co najlepsze: klimat jak u Jamesa Wana i akcję jak u Spielberga. Trudno więc ich posądzić o szukanie innowacyjnych rozwiązań choć przypuszczam, że sami za takowe mogli uznać wątki 'ożywających wróżb’/ 'potworów z Tarota’. Jeśli miałabym odwołać się do znanych tytułów to powiedziałabym, że „Tarot: Karta śmierci” to takie spotkanie „Evil Dead” z „Oszukać przeznaczenie”.
Akcja jest wartka, a wygenerowane komputerowo koszmarki mogą wywołać u widza kilka nagłych podskoków, ale czy możemy tu mówić o skutecznym straszeniu i atmosferze grozy? Tak niekoniecznie. Technicznie mogłoby być lepiej przynajmniej pod kilkoma względami. Ekspozycji karcianych maszkar przeszkadza niedoświetlenie. Sceny śmierci prezentowane są raczej ostrożnie i tam gdzie można by spodziewać się smacznego gore każący palec kategorii wiekowej podcina twórcom skrzydełka.
W efekcie mamy typowy straszak dla popcornożerców, obliczony na kinową rozrywkę i niewzbudzający jakiś atawistycznych lęków. Warstwa dramatyczna jest płyciutka, a przemyślenia naszych bohaterów trochę nijakie. Generalnie kreacje postaci nie odstają od standardowych schematów i nikt tu nie przykuwa szczególnie uwagi. Walka o przetrwanie, walka z klątwą Wielkich Arkanów, a mnie jakby wszystko jedno. Na obronę tej produkcji powiem, że w ten sam weekend obejrzałam trzy inne nowości. I tak… „Tarot” był najlepszy z nich.
Moja ocena:
Straszność: 1
Fabuła: 6
Klimat:6
Napięcie:6
Zaskoczenie:5
Zabawa: 6
Walory techniczne: 6
Aktorstwo: 6
Oryginalność:6
To coś:6
55/100
W skali brutalności: 2/10
Dodaj komentarz