Kladivo na čarodějnice/ Młot na czarownice (1969)
Inkwizytor Boblig, słynący z niezwykłej skuteczności w swoim fachu, przybywa do miasta Šumperk na wezwanie miejscowej hrabiny i dziekana Luthnera, by przeprowadzić proces kobiety oskarżonej o czary.
Przybywszy na miejsce szybko ocenia, że skala problemu jest o wiele większa i nie ogranicza się do jednej czarownicy. Rozpoczyna się seria przesłuchań zgodnych z Malleus Maleficarum, ale na pewno nie z chrześcijańskim miłosierdziem.
Tytuł „Młot na czarownice” powinien skojarzyć się Wam z książką. I słusznie. To właśnie słynny traktat dominikańskiego inkwizytora nazwiskiem Heinrich, a może raczej skutki jego przedawkowania przez gorliwych inkwizytorów, zainspirowały Czechosłowackiego reżysera do nakręcenia owego filmu.
Dzięki zgromadzonym przez Inkwizycje aktom procesowym, które udało się zachować oraz powieści historyka Václava Kaplický’ego widzowie mają okazje z bliska przyjrzeć się słynnym procesom czarownic na Europejskich ziemiach.
Te źródła nie kłamią. Stosy płonęły, a na nich kobiety posądzone o czary, czy inną herezje. Generalnie temat działań inkwizycji tylko liznęłam, głównie za sprawą filmu „Diabły” (1971) oraz „Duchy Goi” (2006) – obydwa szerze polecam, szczególnie drugi z nich – ale czarownice, czy te prawdziwe, czy te urojone nigdy nie leżały w kręgu moich szczególnych zainteresowań.
Myślę jednak, że „Młot na czarownice” to film, który warto znać. Jako horror sprawdzi się średnio, chyba, że widz skupi się na samym kontekście filmowych wydarzeń, nie tyle na ich aspekcie… hym wizualnym.
Film ma raczej uświadamiać niż straszyć. Wielu filmoznawców głośno mówi o jego politycznej wymowie i nawiązaniu do komunizmu, ale pozwolę to sobie przemilczeć i skupić się na przekazie dosłownym. Ten jest wystarczająco oburzający, bez konieczności doszukiwania się w nim drugiego dna.
Historia dzieje się w niewielkim mieście, gdzie stara kobieta dopuszcza się świętokradztwa. W czasie mszy przyjmuje komunie, jednak opłatek wypluwa, by dać go do zjedzenia zwierzęciu hodowlanemu. Podobno hostia dobrze wpływa na wydajność krów mlecznych;) Incydent ten zostaje dostrzeżony, a kobieta zostaje doprowadzona przed oblicze osób mających ją osądzić. Tu zaczyna się jazda. Ciemna kobiecina wskazuje, że dopuściła się czynu na zlecenie innej kobiety, ta próbuje się bronić, potrzebni są inni świadkowie…
Wszystkim dowodzi specjalnie na tę okazję sprowadzony inkwizytor. Miejscowy dziekan przygląda się sprawie z rosnącą trwogą, ale na interwencje jest już za późno. Czarownice muszą spłonąć.
Tak to wygląda w telegraficznym skrócie. Ale moi drodzy, w tym czarno-białym obrazie tkwi bardzo duża siła przekazu. Dialogi pomiędzy sądzonymi a sędziami, monologi opętanego „złotym, ale skromnym” krzyżem Inkwizytora, przyprawiają o dreszcze. Zupełnie jakby spotkać uciekiniera z zakładu psychiatrycznego w ciemnej ulicy. Może odczujecie tu diable macki, ale na bank nie ze strony oskarżonych chłopek.
Film gorąco polecam, bo znać warto, a nie znać wstyd.
Moja ocena:
Straszność:2
Fabuła:8
Klimat:9
Napięcie:6
Zabawa:8
Zaskoczenie:6
Walory techniczne:8
Aktorstwo:8
Oryginalność:7
To coś:8
70/100
W skali brutalności:1/10
Dodaj komentarz