The Lodgres/ Lodgers: Przeklęci (2018)
Bliźnięta Rachel i Edward mieszkają samotnie w starym domu odziedziczonym po przodkach. Ich rodzice zmarli przed laty i od tej pory rodzeństwo jest zdane tylko na siebie. Obydwoje wierzą, że na ich rodzie spoczywa klątwa. Duchy posiadłości wyznaczają zasady, których przestrzeganie stanowi sposób na przetrwanie. Rachel nie marzy o niczym innym jak tylko wyrwaniu się z domu, jednak lęki Edwarda rosną, a klątwa ciążąca na rodzeństwie przypomina o sobie każdorazowo gdy dochodzi do nagięcia zasad. Pojawienie się w domu prawnika wróżącego finansowy upadek rodzinie oraz znajomość Rachel z miejscowym weteranem, Samem, przynosi kolejne komplikacje.
„The Lodgres: Przeklęci” to drugi obraz w dorobku irlandzkiego reżysera Brian’a O’Malley’a. Po całkiem udanym debiucie w postaci „Let us prey„ O’Malley proponuje nam historie przeklętego roku żyjącego w małym Irlandzkim miasteczku na początku XX wieku.
Klimat filmu od początku skojarzył mi się klasycznymi horrorami gotyckimi, które wyjątkowo lubię. Nienazwane i nie do końca zobrazowane zło kryjące się pod murami domu to jednak nie biała dama, czy duch kobiety w czerni. Tu znajdujemy przestrzeń na własne domysły i interpretacje.
Osobiście bardzo szybko pojęłam w czym tkwi problem rodziny Edwarda i Rachel, co nieco zepsuło i jedyną filmową niespodziankę. Wszystko za sprawą jednego, acz konkretnego skojarzenia.
SPOILER: Mam tu na myśli Katie i Chistophera z „Kwiatów na poddaszu”. „The Lodgers” dość silnie do nich nawiązuje. Hasło rodowa klątwa łatwo naprowadziło mnie na ten trop. Klątwa zakłada konieczność życia w izolacji i tu wyświetlił mi się w pamięci fragment powieści Marqueza „Plemiona skazane na sto lat samotności nie mają drugiej szansy na ziemi”. Kazirodztwo było więc oczywistym tropem, który okazał się słuszny. KONIC SPOILERA.
Myślę, ze trafnym i dość popularnym skojarzeniem będzie obraz „Zagłada domu Ushrów” na podstawie opowiadania Poe’go.
Mimo, że w moim przypadku tajemnica szybko została zdemaskowana potrafiłam się cieszyć seansem z filmem. Fabuła nie obfitowała w moim przypadku w niespodzianki, jednak nastrój filmu, jego oniryczna i metaforyczna wymowa bardzo przypadła mi do gustu. Urzekła mnie też kreacja głównej bohaterki, bardzo dobrze zagrana przez śliczną Charlotte Vege.
Technicznie film również prezentuje wysoki poziom. Uwagę zwracają efekty, które z resztą wyróżniono nagrodą. Owe efekty to jednak nie zagrania w stylu Jamesa Wana, które choć skuteczne mogą razić swoją natarczywością. Tu obserwujemy raczej chwyty w stylu wczesnego del Toro, subtelne i bardzo hym.. malarskie? Chyba nie znajdę lepszego określenia.
Doskonałą robotę robi też samo miejsce akcji, posiadłość rodowa Edwarda i Rachel. Miłośnicy słynnych nawiedzonych domów rozpoznają tu irlandzki Loftus Hall, znany ze swojego rzekomego nawiedzenia. Czy nawiedzony, czy nie na taki właśnie wygląda.
Jak wspomniałam scenariusz dopuszcza metaforyczne rozumienie treści historii, co jest zasługą debiutującego Davida Trupina. Warstwa dramatyczna stanowi solidny filar całej opowieści. Film powinien się spodobać amatorom nastrojówek.
Moja ocena:
Straszność:3
Fabuła:7
Klimat:9
Napięcie:6
Zabawa:7
Zaskoczenie:5
Walory techniczne:9
Aktorstwo:7
Oryginalność:6
To coś:7
66/100
W skali brutalności:1/10
Dodaj komentarz