The Collector/ Kolekcjoner (1965)
Fryderyk Clegg cichy urzędnik bankowy wygrywa okrągłą sumkę, która umożliwia mu spełnienie największych marzeń. Powiększa więc swoją kolekcję egzotycznych motyli i kupuje zabytkowy dom na wsi. Teraz potrzeba mu tylko żony. Skąd wziąć żonę, gdy jest się nieśmiałym dziwakiem i odludkiem?
W oko wpada mu rudowłosa piękność imieniem Miranda, która studiuje malarstwo. Postanawia sprawić by go pokochała. Tu z pomocą przychodzi mi znany afrodyzjak – chloroform, którym załatwia swoją wybrankę i zabiera do domu. Tu w piwnicznej komnacie rozpoczyna zaloty.
Jak to się stało, że umknął mi ten obraz? Do prawdy nie wiem. Jeśli umknął i Wam możemy się teraz razem bić w pierś, bo mamy tutaj klasyk, którego nie powstydziłby się Hitchcock. Nakręcił go jednak twórca „Wichrowych wzgórz”, może stad taka 'romantyczna aura’, nie mniej jednak nie można mu odmówić doskonałego poprowadzenia wątku rodem z psychologicznego thrillera.
Jest to jeden z pierwszych filmów poruszających tematykę seryjnych morderców kobiet. Pamiętajmy, że mamy lata ’60, więc jesteśmy daleko przed erą slasherów, jeszcze dalej nam do ery „Milczenia owiec”, czy „Siedem”.
Nasz antybohater jest więc 'inny’ inny pod każdym względem od współczesnych zabójców i tych filmowych i tych znanych z kronik kryminalnych. Fryderyk jest bowiem gentlemanem. Nie poryw swojej ofiary po to by znęcać się nad nią i zaspokajać sadystyczne zapędy. On takowych nie posiada. Dla niego seksualność jest sprawą drugorzędną, liczy się związek dusz, który pragnie nawiązać z Mirandą.
Przekonany o swoich niedostatkach wybiera kontrowersyjną drogę znajomości. Porywa kobietę i zmusza ją do swojego towarzystwa. Zaleca się do niej, podczas gdy ona marzy tylko o tym by zwiać. Zawiera z nią dziwny układ. Obiecuje, że wypuści ją po czterech tygodniach jeśli ta poświęci ów czas na bliższe poznanie go. Miranda zgadza się, nawet stara się być miłą dla Fryderyka, ale wykorzystuje każda okazje by dać nogę jak najdalej od wielbiciela, co ten znosi z coraz mniejszą cierpliwością.
Wydaje się, że ta relacja zmierza albo do narodzin syndromu sztokholmskiego u ofiary, albo do ślepej furii u oprawcy, który w końcu rozżalony zabije swoją wybrankę. Jak to się mówi, raz na wozie raz pod wozem.
Obserwując rozgrywającą się między tą dwójką sytuację nie wiedziałam jakiego finału oczekuje. Samotny chłopiec mimo swojego szaleństwa nie budził oczywistej niechęci jaką zwykli budzić sprawcy porwań i szaleńcy w ogóle. Wiedziałam że jest niebezpieczny, ale gdzieś z tyłu głowy kołatała mi się myśl: A może go pokocha?
Doskonałe aktorstwo obydwu stron sprawiło, że ich relacja była bardzo żywa, a każda wypowiadana kwestia przekonująca. Dwoje i piwnica tworzą bardzo intymną atmosferę, przestrzeń dla bardzo intensywnych emocji, których odbiorcom będzie każdy szczęśliwy widz, który obejrzy film.
Moja ocena:
Straszność:2
Fabuła:9
Klimat:9
Napięcie:7
Zabawa:9
Zaskoczenie:7
Walory techniczne:9
Aktorstwo:9
Oryginalność:9
To coś:9
70/100
W skali brutalności:1/10
Dodaj komentarz