Marchlands (2011) – Odc. 1-5
Tytułowe Marchlands to posiadłość, którą począwszy od lat ’60 zamieszkiwać będą trzy rodziny, których losy śledzimy w pięciu odcinkach mini serialu Jamesa Kenta, twórcy znanych produkcji telewizyjnych BBC.
Akcja toczy się jednocześnie w trzech czasach: koniec lat ’60, koniec lat ’80 i pierwsza dekada dwudziestego pierwszego wieku.
Poznajemy losy rodziny Bowen’ów, małżeństwa, mieszkającego z teściami, które niedawno w tragicznych okolicznościach utraciło jedyną córkę, ośmioletnią Alice. Ruth nie może pogodzić się se śmiercią dziecka, co więcej nie dowierza wersji nieszczęśliwego wypadku. W końcu Alice nigdy nie oddalała się od domu, była ’taką grzeczną dziewczynką’.
Następnie przechodzimy do losów czteroosobowej rodziny Maynard, którzy po przeprowadzce do Marchlands muszą uporać się z problemem jakiego przysparza im młodsza z pociech, Amy. Wszystko wskazuje na to, że dziewczynka ma wymyśloną przyjaciółkę aż do chwili, gdy oświadcza ojcu, że jej Alice jest martwa, Alice jest duchem.
Na koniec zostają Ashburn’owie. Nisha i Mark oczekują narodzin pierwszego dziecka dlatego w poszukiwaniu spokoju sprowadzają się w rodzinne strony mężczyzny. Zbiegiem okoliczności jest fakt iż Nishy wpada w oko Marchlands, dom który w latach osiemdziesiątych należał do rodziny kumpla Marka. Nisha z zapałem odkrywa przeszłość starego domu, która niestety nie jest kolorowa.
Losy tych bohaterów łączą się i krzyżują w drodze do odkrycia tajemnicy z przeszłości, tajemnicy dotyczącej śmierci Alice.
„Marchlands” to dość typowe ghos story. Bardzo przypomina inny mini serial „Tajemnice Crickley Hall”, o którym pisałam niedawno.
Stanowi miłą odskocznie od nachalniejszych duchów, wyskakujących z komputerów cwanych grafików. Efektów nie uświadczymy tu żadnych. Skłonna jestem powiedzieć, że bliżej mu do dramatu niżeli horroru, bo nastrój grozy, tajemnicy, niebezpieczeństwa, jest ledwie wyczuwalny. Ma jednak dobrą obsadę, historia prowadzona jest w bardzo płynny sposób, gładko przechodząc z jednego wątku w drugi- a tych nam tu nie zabraknie, jak na pięć odcinków to dość sporo się dzieje. Nie ma tu żadnych egzorcyzmów z latającymi krzesłami, więc niektórzy fani horrorów mogą poczuć się rozczarowani, bo takie mało efektowny ten film.
Mnie jednak się spodobał chyba właśnie dlatego, czasami lepszy jest solidny dramat z wątkami paranormalnymi niż kolejny straszak z serią tych samych scen i motywów co w dziesięciu poprzednich. Tu niby też nie ma nic oryginalnego, ale przynajmniej nie nuży. Przynajmniej nie mnie.
Moja ocena:
Straszność:4
Fabuła:7
Klimat:6
Napięcie:6
Zaskoczenie:6
Zabawa:8
Walory techniczne:7
Aktorstwo:7
Oryginalność:5
To coś:7
63/100
W skali brutalności:1/10
Dzięki za recenzję! Warto zainteresować się miniserialami, gdy filmowcy kręcą prawie same gnioty. Są tam naprawdę ciekawe i warte czasu pozycje. Przy okazji chcę Ci polecić film Grizzly z 2014 roku. Po tytule i opisie osądziłem go, jako gniot, ale Piper Perabo w obsadzie do gniotu mi nie pasowała. Obejrzałem i jestem całkiem zadowolony. Choć nie oglądam gatunku animal attack i nie potrafię tego tytułu ocenić. Najlepsze, że filmowcy nie użyli efektów, tylko prawdziwego wytresowanego niedźwiedzia.
Ciekawe rozwiązanie dla filmu jako, że się dzieje w „3 czasach”.
Pozycje dodaje do obejrzenia.