It / To (1990)
Grupa siedmiorga przyjaciół wychowana w małym miasteczku Derry w Mine powraca w rodzinne strony po trzydziestu latach na zaproszenie jednego z nich.
Ich spotkanie nie ma jednak charakteru towarzyskiego. Wszyscy wrócili tu zobowiązani przysięgą złożoną w dzieciństwie. Lata temu zmierzyli się z demoniczną siłą pod postacią klauna Pennywise’a, który zabijał dzieci i niewiele brakowałoby zabił także ich. Teraz „To” wrócił i znowu zbiera żniwa. Przyjaciele z lat szczenięcych obiecali sobie, że jeśli kiedykolwiek „To” powróci, oni ponownie się z nim zmierzą.
W ubiegłym miesiącu światło dzienne ujrzała nowa ekranizacja powieści Stephena Kinga „To”, której to recenzje zdołałam niedawno zmajstrować. Z uwagi na dyskusję, na temat różnic i podobieństw fabularnych pomiędzy readaptacją, a pierwszą ekranizacją z lat ’90, która wywiązała się na fanpage postanowiłam, że wypadałoby napisać też o wersji pierwszej i rozwiać własne wątpliwości.
Pamiętacie, że zadeklarowałam iż starsza wersja filmu bardziej kojarzyła mi się z kinem przygodowym, że jest 'słodsza’ niż readaptacja, bo tak ją zapamiętałam, gdy oglądałam film lata temu. Lata temu nie znaczy w dzieciństwie. Gdybym obejrzała „It” ’90 za szczeniaka może podzielałabym sentyment wielu widzów, których dziecięcą wyobraźnią zawładnął klaun Pennywise.
Mówiąc całkiem szczerze i bez ogródek, nie jestem fanką miniserialu „IT”. Odświeżyłam film, by sprawdzić, potwierdzić, lub obalić zapamiętane wrażenia.
Wrażenia są takie same.
W przeciwieństwie do readaptacji, która będzie podzielona na dwie części- wydarzenia z lat ’80 i czasy współczesne, w miniserialu przeszłość i teraźniejszość miesza się. Poznajemy naszych bohaterów w wersji 30+, ale też wracamy do ich wspomnień z dzieciństwa. Wspomnień nieciekawych, ale osłodzonych cudem prawdziwej przyjaźni.
Nadal uważam, że wątki dramatyczne związane z trudami dorastania zostały lepiej ukazane w remake. Ba, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że dzieciaki z remake są starsze niż w wersji miniserialu. Ich problemy też zostały ukazane bardziej dosadnie. Pisałam, że nie zapamiętałam z wersji ’90 paru mocniejszych motywów SPOILER AD. REMAKE: Faktu, że Beverly była napastowana seksualnie przez ojca, a inny z małych bohaterów był ofiarą nadopiekuńczości matki, która to wmawiała mu chorobę by odizolować go od świata zewnętrznego. KONIEC SPOILERA I niedziwne że nie zapamiętałam, bo w pierwszej wersji te wątki zostały potraktowane inaczej. SPOILER: Eddie faktycznie był mamisynkiem, ale nie było mowy o wymyślonych przez matkę chorobach, jedynie o jego hipochondrii. A Beverly dostawała od ojca oklep ale nie zaglądał jej do majtek. KONIEC SPOILERA. Kiedy już ta sporna wersja została rozstrzygnięta mogę przejść do bardziej ogólnych wrażeń.
Zacznę od plusów: Postać klauna. Jest w zasadzie równie dobra w jednej i drugiej wersji, ale jeśli mam się skłonić, do którejś z nich, stawiam na starego Pennywise’a. Uważam, że jego kwestie w miniserialu są jednak lepiej rozpisane.
Jak wspomniałam w miniserialu teraźniejszość i przeszłość mieszają się. O ile wątki związane z dorosłymi egzemplarzami naszych bohaterów wydawały mi się niezmiernie chujowe, to retrospekcje ratowały sprawę. Ciężko mi sobie bowiem wyobrazić, że blisko czterdziestoletni chłop drży przed klaunem. Ciekawa jestem jak rozwiążą sprawę w sequelu nowego „IT”.
Niektóre efekty, nawet jak na produkcję dla TV wypadały dobrze, chociażby scena w toalecie domu Beverly.
Z plusów chyba będzie na tyle.
Jako pierwszy sztandarowy minus uważam aktorstwo. Szczególnie odtwórcy ról dorosłych bohaterów wypadali w moich oczach nienaturalnie. Najbardziej kół mnie w oczy Richard Thomas z niezdarnie doczepionym kucykiem. Sztywny jak twarz Donatelli Versace i w swoim lęku kompletnie nieprzekonujący. Wszyscy grają z nienaturalną emfazą, która bardzo mnie irytowała.
Jeśli chodzi o dzieciarnie, jest lepiej, ale nie w każdym przypadku- mała Beverly…hym… Porównując ich z dziecięcą obsadą ze znacznie starszego „Stań przy mnie” wypadają bardzo bladziutko. Wielkich talentów to ten film nie zgromadził niestety.
Sceny, że tak powiem, straszne, straszne nie są, a i tek jest ich niewiele. Większość czasu, to wspólne jazdy na rowerze, zabawy nad rzeką, trzymanie się za ręce i wypowiadanie patetycznych deklaracji.
Nadal uważam, że to nie najlepszy film.
Moja ocena:
Straszność:1
Fabuła:6
Klimat:7
Napięcie:4
Zabawa:5
Zaskoczenie:4
Walory techniczne:6
Aktorstwo:5
Oryginalność:7
To coś:5
50/100
W skali brutalności:1/10
Dodaj komentarz