Don’t Bother to Knock/ Proszę nie pukać (1952)
Młodziutka Nell Forbes niedawno przybyła do Nowego Yorku i zamieszkała u swojego wuja Eddiego, który jest windziarzem w jednym z nowojorskich hoteli. Właśnie tam dziewczyna podejmuje swoją pierwszą pracę. Ma przez jeden wieczór zaopiekować się sześcioletnią córką bogatych gości hotelu.
Niestety z Nell, a raczej jej psychiką nie wszytko jest w porządku, co wyjdzie na jaw w chwili pojawienia się na scenie przystojnego gentlemana, pilota Jeda, który w NY odwiedza swoją kochankę, barową piosenkarkę.
Marilyn Monroe, kto jej nie zna? Ale ilu z widzów kojarzy ją z rolami dramatycznymi? Jak chociażby ta w „Przystanku autobusowym”? Jeszcze mniej osób (prawdopodobnie) zdaje sobie sprawę z tego, że śliczna blondynka sprawdziła się także w thrillerze psychologicznym i to w roli głównej.
Sama nie jestem jej fanką, ale to raczej wina narzuconego jej image niż wynik mojej analizy jej aktorskiego warsztatu. Nie powiem, byłam nieco uprzedzona do Marilyn, którą kojarzyłam jako piękną modelkę z problemami, która swoim wdziękiem i seksapilem podbiła Hollywood – ani słowa o talencie aktorskim z prawdziwego zdarzenia. Jako, że jedna z moich kum jest jej wielką fanką postanowiłam znaleźć w tej nieszczęsnej Marilyn coś dla siebie – jak i tak muszę słuchać wykładów na jej temat;) I znalazłam. I powiem Wam z ręką na sercu, że ze zdziwienia opadła mi szczęka. Jednym słowem nie warto patrzeć na aktora poprzez pryzmat narzuconego wizerunku.
Historia, którą opowiada film podobno wydarzyła się naprawdę. Nie jest mi jakoś szczególnie ciężko w to uwierzyć, wariatów na tym świecie nie brakuje.
Nie od razu poznajemy naszą główną bohaterkę. Początek filmu daje szansę na poznanie drugoplanowych bohaterów, pary wścibskich staruszków, czy zleceniodawców Nell.Jesteśmy też świadkami rozstania pary kochanków, Jed’a i Lyn – wspomnianej piosenkarki, której zasługą jest całkiem dobre tło muzyczne obrazu. Wracając do fabuły: Jed melduje się w hotelu licząc, że uda mu się ugłaskać ukochaną, ale początkowo nie zanosi się na to. Facet popija whisky i zerka na okna przeciwległego pokoju, gdzie dostrzega śliczną blondynkę w kosztownym szlafroczku i pięknych kolczykach. To nasza Nell. Jed postanawia poflirtować z dziewczyną, dzwoni do jej pokoju, a wkrótce zjawia się w nim.
A nasza Nell? Naszą Nell poznajemy jako skromniutką, szarą myszkę, pokornie spuszczającą oczy. Nawet platynowe włosy Marilyn nie lśnią jak zazwyczaj, są przygaszone, jak cała jej postać.
To było pierwsze zaskoczenie i pierwsza odsłona charakteru tej postaci. Kiedy tylko dziewczynie udaje się położyć swoją podopieczną do łóżka, zaczyna myszkować w rzeczach właścicielki pokoju, swojej pracodawczyni. Ubiera jej rzeczy, skrapia się jej perfumami, zakłada biżuterię.
Gdy na horyzoncie pojawia się Jed, początkowo jest nieufna, wystraszona, „Naprawdę chodzi panu o mnie?” Jednak łatwo wchodzi w rolę, jak określa ją Jed 'dziedziczki, która jutro będzie przechadzać się po swoich włościach’. Flirtuje, jej uwodzicielska, intrygująca, bez wątpienia Marilyn w pełnej klasie. Ale to nie wszytko, bo już niebawem poznamy trzecią odsłonę jej charakteru.
Nell to ktoś w rodzaju szalonej wdowy wojennej. Okoliczności rozwinięcia się jej obłędu i wpływ na dalsze filmowe wydarzenia zachowam dla siebie. Po prostu uważam, że musicie to zobaczyć na własne oczy. A jest na co popatrzeć.
Jeśli tak jak ja, do tej pory postrzegaliście aktorstwo Marilyn jako kompilację seksapilu i sztucznego wizerunku zmienicie zdanie. Może i grała słodkie idiotki, których jedynym problemem był nadmiar powodzenia u płci przeciwnej, gdzie mimika ograniczała się do trzepotania rzęsami, ale potrafiła też zagrać postać tak wielowymiarową i pokręconą jak Nell. To doprawdy rola warta uwagi.
To film wart uwagi, ze względu na samą aktorkę, ale nie tylko. Cały scenariusz jest zmyślny, dialogi inteligentne, postaci z dalszego planu nie mniej ciekawe.
Akcja toczy się w kilku pomieszczeniach, wszystko rozgrywa się na terenie hotelu, co przydaje filmowi takiego teatralnego uroku.
Jednym słowem dobrze zrobiony film na podstawie bardzo dobrego pomysłu. Szkoda mi tylko Marilyn, że tak rzadko miała okazję wcielić się w jakąś ambitniejszą rolę. Nawet na plakacie promującym ten oto film przedstawiona jest w swoim klasycznym stylu- diva w czerwonym gorseciku, chyba producenci obawiali się, że w przeciwnym razie nikt jej nie rozpozna;)
Moja ocena:
Straszność:4
Fabuła:9
Klimat:8
Napięcie:7
Zabawa:8
Aktorstwo:9
To coś:8
Oryginalność:8
Walory techniczne:8
Zaskoczenie:8
77/100
W skali brutalności:0/10
Nawet nie wiedziałem o tej roli Marilyn. Mnie również zawsze wydawała się słodką blondynką, która nie sprawdzi się w roli trudniejszej.