Deadly Friend/ Przyjaźń na śmierć i życia (1986)
Głównym bohaterem horroru Wes’a Cravena jest jest nastoletni geniusz, który zdołał skonstruować robota wyposażonego w sztuczną inteligencję. Jego BB jest nie tylko wielkim naukowym osiągnięciem, ale także przyjacielem Paul’a.
Gdy chłopak wraz z matką przeprowadza się do nowego domu, by podjąć pracę na uczelni, BB wiernie mu towarzyszy. Wkrótce chłopak nawiązuje przyjaźń z mieszkającą w sąsiedztwie Samathą i rówieśnikiem, Tomem. Przyjaźń całej czwórki kwitnie do momentu, gdy Sam umiera. Paul za wszelką cenę pragnie wskrzesić przyjaciółkę. Z pomocą przychodzi mu jego wiedza z pogranicza technologii i medycyny.
Lata osiemdziesiąte to wg. mnie złoty okres twórczości Cravena. Nie znaczy to oczywiście, że później było gorzej, w końcu lata ’90 to seria „Krzyk” kontynuowana ostatnio w roku 2011. Mam po prostu wrażenie, że reżyserom z tamtego okresu teen slasherów ciężko pogodzić ich własną estetykę, którą ukształtowali dwadzieścia, czy trzydzieści lat wcześniej z wymogami współczesnego odbiorcy. Podobnie sprawa ma się też Carpenterem.
Piszę o tym słowem wstępu do wpisu o „Przyjaźni na życie i śmierć”, bo jest on doskonałym przykładem nieporozumień między współczesnym widzem, a wizją horroru z lat 80. Czytając opinie o tym obrazie, jakby nie patrzeć starszym, widzę, że oczekiwania horrorowej widowni całkowicie się zmieniły. Jestem pewna, że w swoim czasie ten film budził strach, a nie drwinę. Czemu tak jest?
Przyglądając się fabule obrazu widzimy, iż opiera się ona logice, czy naukowemu rozumowaniu. Postać nastoletniego geniusza, jest mało wiarygodna. Chłopak, który wie wszystko lepiej od profesorów z uniwersytetu medycznego mimo iż nigdy nie ukończył dziesiątek klasy. No, fajna bajka. Nie twierdzę, że takie umysły się nie zdarzają, ale tu myślę nastąpi pierwszy zgrzyt w odbiorze dzieła Cravena. Na robotyce nie znam się zupełnie, ale samouczący się, podejmujący decyzje pod wpływem emocji robot też nie zostanie zaaprobowany przez umysły ścisłe, które na poczekaniu wytkną niedorzeczność w tym pomyśle.
Im dalej brniemy w tą opowieść, tym więcej takich logicznych potknięć. Wystarczy wejść na pierwsze z brzegu forum filmowe, znaleźć temat „Deadly friend” a przeczytacie całą prześmiewczą litanie, która zdyskredytuje zarówno treść filmu jak i formę – szczególnie efekty. Dlatego też ja na tym zakończę.
Celem Cravena na pewno nie było ukazanie wiarygodnej naukowo teorii sztucznej inteligencji. Celem Cravena, mniemam, było ukazanie lęku człowieka przed taką technologią, która jak pokazuje film może wymknąć się z pod kontroli. W filmie spotkamy wielu bohaterów patrzących krzywo na małego uroczego robocika. Grupa wyrostków na motorach nazwie go konserwą, a starsza pani będzie walić do niego z dubeltówki. Nawet bliski przyjaciel Paula początkowo będzie zwyczajnie obawiać się wynalazku kolegi.
Jeśli się zastanowić, to czego właściwie boją się współcześni ludzie? Tego, że technologia zastąpi to co żywe, 'prawdziwe’. A co robi Paul z Samanthą? Robi z niej pół robota. Istotę zagubioną, obdarzoną morderczą siłą – epicka scena z piłką do kosza – ale nie radzącą sobie z ludzkimi emocjami, jak chęć zemsty.
Przeczytałam gdzieś zarzut względem scenariusza: Dlaczego Sam na początku chodzi jak robot ,a z czasem zaczyna biegać jak normalna dziewczyna? Jeśli uważniej obejrzy się ten film można wychwycić słowa Paula: procesor ma pomóc zregenerować to, co zostało żywego w mózgu Sam, nie zastąpić go robocim. Stąd mniemam, że z czasem Sam dochodziła do siebie i wyzbywała się 'robociego patrzenia’.
Jeśli idzie o oprawę techniczną to jest dokładnie taka, jakiej należy się spodziewać w filmach z tamtego okresu. Efekty epatują sztucznością, tu znowu można się powołać na scenę z piłką, ale mają swój niepowtarzalny urok, mnie np. spodobała się scena ze spaloną głową – typowy Craven.
Aktorstwo jest całkiem ok. Manieryzm lat ’80 jest obecny, ale ciężko, żeby go tam nie było. Odtwórca głównej roli, 'chłopiec z „Domku na prerii”’ radzi sobie dobrze, choć jego postać ogólnie mnie irytowała 'kompleksem boga’, ale podobnie miałam z Victorem Frankensteinem, a to w końcu postać oparta na tym samym schemacie charakterologicznym.
Najbardziej do gustu przypadła mi odtwórczynie roli Samanthy. Popis daje szczególnie w części drugiej, po wszczepieniu procesora, kiedy wygląda jak połączenie terminatora z zombie.
Wiele można temu filmowi zarzucić, ale po co? W końcu horror, szczególnie jeśli idzie o horrory złotego okresu slasherów, ma przede wszystkim bawić i budzić grozę. Craven jak zwykle balansuje między grozą i groteską zapewniają obydwa te wrażenia.
Na pewno nie polecę tego filmu komuś kto uparcie tropi filmowe błędy, czy oczekuje wiarygodnego odwzorowania rzeczywistości. Fani starych horrorów, szczególnie teen horrorów powinni być usatysfakcjonowani, bo „Przyjaźń na śmierć i życie” to nic innego jak kolejna nadprzyrodzona, krwawa przygoda, jaka spotyka nastolatki z Amerykańskiego przedmieścia.
Moja ocena:
Straszność:6
Fabuła:7
Klimat:8
Napięcie:8
Zabawa:7
Zaskoczenie:5
Aktorstwo:7
Walory techniczne:7
To coś:7
Oryginalność:6
68/100
W skali brutalności:3/10
Gość: , *.free.aero2.net.pl napisał
O! Pamiętam ten film. Jako dzieciak strasznie się go bałem 🙂 Pamiętam scenę jak znajdują trupa zakopanego pod węglem czy coś, jeśli się mylę to mnie popraw, bo może to nie o ten film chodzi :P. Bałem się po tym chodzić do piwnicy, he, he. Ale scenę z piłką do kosza pamiętam też dobrze. No i po takich horrorach z dzieciństwa wyrosło ze mnie takie coś 😀
Jest jeszcze jeden horror z kaset video, który dobrze zapamiętałem bo zjadali tam pająki a potem gość, który to zrobił rzygał nimi, tylko, że żywymi. Tytuł to chyba „Winnica” ale głowy nie dam. Jak go natrafisz to chętnie poczytam twoją recenzję 🙂
Gość: Danny, *.free.aero2.net.pl napisał
Ten komentarz powyżej jest mój 😛 jakoś nick mi zaginął 🙂
ilsa333 napisał
Mam „Winnice” na kompie, ale jeszcze nie oglądałam. Tj. chyba próbowałam, zaczęłam, ale coś mi tam nie przypasiło.
Gość: Koper, *.dynamic.chello.pl napisał
Taki tam niezbyt mądry „młodzieżowy” horrorek od Cravena, jak zdecydowana większość jego filmów moim zdaniem nieco przeceniany (tutaj w ocenie chyba też:)), aczkolwiek całkiem przyjemny na jednorazowy, niezobowiązujący seans.
drewhome napisał
szczególnie w wersji vhs wyglądał strasznie domy kanadyjskie
Gość: Fantasma, *.internetia.net.pl napisał
Pamiętam jak oglądałem go w dzieciństwie. Sam w nocy, w ciemności (z powodu nadmiernego pochłaniania horrorów, miałem pewne odgórne ograniczenia, dlatego oglądałem w nocy gdy wszyscy spali). Klimat był bardzo dobry. Wtedy horrory Cravena rządziły.