Victor Frankenstein (2015)
Pewnego razu, w pewnym cyrku był sobie akrobaty błazen. Błazen był zakochany pięknej akrobatce i marzył, że ta odwzajemni jego uczucie. W czasie jednego z występów, piękna akrobatka spada z wysokości i gdyby nie szybka interwencja biegłego w sztukach medycznych błazna biedulka pożegnałaby się z życiem.
Na umiejętności biednego garbusa uwagę zwraca jeden z widzów, jest nim młody student królewskiej akademii medycznej, Victor Frankenstein. To on odmienia los błazna, zabiera go z cyrku, uświadamia o jego zdolnościach i pomaga pozbyć się wrzodu an plecach branego za garba. W zamian Błazen któremu nadano imię Igor ma pomóc mu w badaniach nad wskrzeszeniem zwłok. Tak też się dzieje.
Mój boże, ile to gniotów nieraz przyjdzie mi obejrzeć w jeden wieczór… O drugim niewypale, który miałam nieprzyjemność obejrzeć zeszłego wieczoru będzie jutro.
A dziś… profanacja klasycznej historii Victora Frankensteina w reżyserii Paula McGuiana – kimkolwiek jest.
Kiedy doszły mnie słuchy o planowanym odsmażeniu historii spisanej jeszcze w erze Mickiewicza przez młodą Mary Shelley nie miałam jakiś wielkich obaw. Co prawda historia miała skupiać się nie na losach potwora stworzonego przez Frankensteina, lecz na historii samego lekarza geniusza. No cóż, może być. Ostatecznie w oryginale, Victor był jedynie narratorem, a cała uwaga skupiała się na losach jego stwora.
Muszę to powiedzieć: po raz kolejny Hollywood pograł sobie w chuja z klasyką.
Nic, absolutnie nic w tym filmie nie zgadza się z oryginalną historią. Ręce mi opadły już na sam dźwięk imienia Igor, czyli postaci z jednego z pobocznych tworów, które tylko nawiązywały do historii Frankensteina.
Nie, moim drodzy, nigdy nie było żadnego garbatego, wyłupiastego Igora powtarzającego teatralnym szeptem: Tak Paaaanieee.
To wymysł twórców filmów. Paradoksalnie cała filmowa opowieść w tej wersji skupia się właśnie na Igorze. Na jego moralnych wątpliwościach względem zamiarów wskrzeszania ludzi, jego mdłej miłostki do akrobatki. Tak się to wlecze przez ponad dwie godziny. Tytułowy Frankenstein to natomiast pajacowaty cynik, który stracił w dzieciństwie brata i wyrzuty sumienia z tym związane pchnęły go do nekromanckich zabiegów. Chyba nie muszę zaznaczać, że w książce sprawa wygląda inaczej. Charyzmę powieściowego Victora zastąpiono tanimi sztuczkami i popisami walki wręcz. Nie powiem żebym przepadała za tą postacią w takiej wersji w jakiej ukazała ją pisarka, ale przynajmniej budził we mnie jakiej emocje, tu jedynie śmieszność.
Filarem tej… fabuły są więc: niespełniona miłość nieistniejącego Igora, potyczki z policją tropiącą Frankensteina za kradzieże zwierzęcych zwłok i oczywiście iście komediowe próby pokonania śmierci poprzez wskrzeszenie. Wiecie, że Frankenstein wskrzesił szympansa? Tak, tak to tu wygląda. Dopiero u schyłku tej niekończącej się opowieści pojawia się właściwy potwór, którego trudno jest zabić bo za radą Igora Victor uposażył go w naddatek organów…. Potwór oczywiście w końcu zginie, po efektownej walce wręcz, która prawie doprowadził do ruiny zamek, gdzie Victor prowadził badania.
Na miejscu Daniela Radcliffe’a odleciałabym z planu zdjęciowego na miotle, a jednak został i zagrał tego nieszczęsnego Igora, w parze ze znanym z chociażby „Wanted” Jamesem McAvoy’em w roli Victora. Większość tego co widzimy w tym filmie powstała dzięki dobrodziejstwu dużego budżetu przeznaczonego na efekty komputerowe, gładkie pięknaśne, że ach. Obejrzenie tego filmu do końca było z mojej strony dużą ofiarą. Jeśli chcecie zapoznać się z historia „Frankensteina” polecam sięgnąć albo po powieść, albo ekranizację z 1994 roku.
Moja ocena:
Straszność:1
Fabuła:2
Klimat:3
Napięcie:3
Zaskoczenie:5
Zabawa:2
Walory techniczne:5
Aktorstwo:6
Oryginalność:4
To coś:1
32/100
W skali brutalności: 1/10
Gość: Surgeon, 106.250.48.* napisał
Właśnie skończyłam oglądać 😀 Powiem tylko tyle – Hollywood do porzygu.
Gość: Agata, *.neoplus.adsl.tpnet.pl napisał
To był horror ??? Jak dla mnie ten film mogą puszczać w niedzielę rano w ramach brzęczyka w tv do rodzinnego śniadanka, zaraz po seansie „Kevin sam w domu” ….