La Valle delle ombre/ Dolina cieni (2009)
Mały Mateo przybywa w do wioski w Alpach, gdzie mieszka jego dziadek. Wraz z kuzynką i trzema jej kolegami grasuje po okolicy, a nowi przyjaciele dzielą się z nim historią tego niezwykłego miejsca.
Opowieści jakie poznajemy z ust dzieci sięgają roku 1930. To historie o zatopionej, do tej pory ukrytej pod taflą górskiego jeziora, wiosce, o mieszkańcach, którzy przez lata zmagali się z najdziwniejszymi zdarzeniami, które powinny istnieć jedynie w legendach.
„Mówią, że woda wszytko wie.
Z prądem dzieci rwie.
Gdy w toń wpadnie, miasto na dnie.
Dziecko uwięzi, zniknie bez wieści.”
Pierwsza z przytoczonych historii miała miejsce w czasach, gdy miejscowy dziwak mieszkający nad wodą był jeszcze małym chłopcem. Już wtedy posiadał pewne zdolności, które uchroniły go przed tragicznym losem jaki spotkał jego rodziców i całą osadę.
Traktuje ona o pewnym zwierzęciu z piekła rodem, którego klątwa spadła na nieszczęśników mieszkających w tych górach.
Druga z opowieści wiąże się z tajemniczymi zaginięciami dzieci. Winą za nie początkowo obarczano przeklętą wodę, jednak prawda okazała się inna. To jedna z mieszkanek osady uprowadzała dzieciaki, a gdy została zdemaskowana spotkała ją straszliwa kara.
Tu znowu pojawia się wątek klątwy – wygrzebanej po wielu latach, a o jej powrocie traktuje także następna z dziecięcych opowieści.
Wszystkie historie łączą się w jedną całość, przechodzą z retrospekcji do czasu rzeczywistego. Nawiązują do bieżących wydarzeń, święta obchodzonego w miasteczku w czasie pobytu Mateo, a także postaci szalonego pustelnika.
Z fabuły, a raczej połączonych fabuł, bije dziecięca naiwność, wiele wątków nie zostało rozwiązanych, tak jakby mógł oczekiwać tego dorosły widz.
To raczej takie krótkie straszaki dla dzieci, nie wymagające pointy.
Mają jednak ciekawy baśniowy klimat, a otoczenie, w których się rozgrywają stanowi atrakcje wizualną.
Jeśli lubicie klimat europejskich legend, ładne widoki i nie przeszkadza wam nieco dziecięce postrzeganie wydarzeń, to film na pewno Wam się spodoba.
W porównaniu z innym horrorem z Alp, mianowicie „Sennentutschi” jest na pewno mniej złożony pod względem scenariusza, ale estetyka jaką oferują obydwa obrazy jest zbliżona.
Moja ocena:
Straszność:5
Fabuła:6
Klimat:7
Napięcie:6
Zabawa:7
Zaskoczenie:4
Walory techniczne:8
Aktorstwo:7
To coś:7
Oryginalność:7
65/100
W skali brutalności: 1/10
Już kiedyś miałam obejrzeć ten horror, teraz chyba w końcu się na niego skuszę.:-)
Rozczarowanie niestety. Wizualnie całkiem fajnie, zwłaszcza na początku, bo potem alpejskie widoczki gdzieś giną, a film robi się bardziej kameralny. Niestety gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść, a gdzie czterech scenarzystów, tam fabuła się nie klei. 😉 Nie pomaga też reżyser, nie radzący sobie ani z budowaniem napięcia, ani z opowiadaniem historii. Poza tym film trochę nie wiadomo dla kogo: zbyt poważny dla dzieci, zbyt dziecinny dla dorosłych. Do zapomnienia generalnie z wyjątkiem może klimatycznych zdjęć oraz piersi Andrei Osvart. ;P