Mindscape (2013)
Tytułowe „Mindscape” to organizacja zrzeszająca i dająca zatrudnienie tak zwanym 'detektywom pamięci’. Ich praca polega na wnikaniu we wspomnienia osób i rejestrowaniu ich dzięki własnym zdolnościom parapsychicznym i odpowiedniemu sprzętowi. Jednym z nich jest John.
Mężczyzna nie do końca radzi sobie w pracy. Trauma jaką była samobójcza śmierć jego żony utrudnia mu oddzielenie wspomnień klienta od własnych, co skutkuje groźnymi dla zdrowia atakami. Mimo to John podejmuje nowe wyzwanie.
Sprawa wydaje się prosta, ma nakłonić zbuntowaną nastolatkę by zaczęła jeść. „Wystarczy schować czasopisma o modzie”– twierdzi lekceważąco, aż do chwili gdy poznaje Anne. Dziewczynę bardziej niezwykłą niż zdołał przewidzieć.
Amerykański thriller duetu niezbyt wprawionych twórców początkowo bardzo mnie zaintrygował. Motyw obdarzonych niezwykłymi zdolnościami osób, mogących wyciągnąć z człowieka to, co on sam wyparł ze swojej pamięci nie jest może nowością, ale nie zmienia to faktu, że jest to wątek ciekawy.
W połączeniu z dobrym scenariuszem i klimatyczną oprawą może robić wrażenie. Niestety w przypadku „Mindscape” było zbyt dużo zgrzytów by można było mówić o pełnej satysfakcji z seansu.
Fabuła rozwija się do pewnego momentu aż następuje spięcie i wysiada całe zasilanie mogące pchnąć ją w kierunku mocnego finału.
Poznajemy Johna i Annę, która niewątpliwie mogłaby być ciekawym okazem. Inteligentna, zarozumiała i bardzo utalentowana. W okół jej postaci roi się sporo tajemnic jednak droga do ich rozwikłania jest mniej wyboista niż powinna.
Najchętniej wszystko zrzuciłabym na montażystę, który kicał z kolejnymi ujęciami jak pijany zając. Jedyne co mu się udało w ten sposób osiągnąć to wrażenie chaosu. Mogę to uzasadnić tematyką filmu, wątkiem wspomnień, które nie zawsze powracają do nas w kolejności logicznej.
Niestety wobec scenariusza nie mogę być tak łaskawa, bo widać tu ewidentny brak namysłu. Pierwsze spotkanie Johna z Anną rozpoczyna się od badania. Mężczyzna od razu przechodzi do testów mających sprawdzić, czy dziewczyna nie ma rysu socjopaty. Skąd pomysł, że może nią być? Dlatego, że od tygodnia nie chce jeść i się okalecza? Z czasem kiedy John kontynuuje sesje z dziewczyną, okazuje się że pewne wydarzenia z jej życia mogły by budzić podejrzenia takich zaburzeń. Owszem sam przebieg ich pierwszej rozmowy może intrygować i robić wrażenie, nie mniej jednak pełni tu rolę spoilera i jest wstawiony tak… z dupy.
W scenariuszu mamy więcej takich nie do końca spójnych elementów. Największym błędem, niewiadomą i po prostu czarną dziurą w fabule jest postać Anny. Wielki potencjał, jednak nie została poprowadzona w sposób, który zapewnił by jej podium w zawodach na największego pojeba. Podobnie jest z resztą z Johnem. Dużo lepiej prezentują się postaci drugoplanowe. Jak były terapeuta Anny, czy jej rodzice.
Aktorstwo jest bardzo przeciętne, choć fani młodszej Farmigi, znanej głównie z „American horror story„ ucieszą się na jej widok. Niestety moim skromnym zdaniem warsztatowo nie dorasta do pięt swojej starszej siostrze, Verze.
Jedyną rzeczą jaką mogę z całą pewnością powiedzieć o tym filmie to to, że w rękach bardziej sprawnych twórców sam pomysł mógłby rozkwitnąć, a tak mamy film ledwie powyżej przeciętnej i to oceniając bardziej chęci niż efekt.
Moja ocena:
Straszność:4
Fabuła:6
Klimat:7
Napięcie:6
Zabawa:7
Walory techniczne:6
Aktorstwo:6
Zaskoczenie:5
Oryginalność:7
To coś:6
60/100
W skali brutalności: 0/10
Ilsa oglądałaś PATOLOGIĘ z 2008? Może napiszesz parę słów? 🙂
Oglądałam, ale przed wpisem będę musiała odświeżyć.
z horrorami jest jak z kielbasa
zeby ja zjesc trzeba ja lubiec
Mogę prosić o recenzje „Haunting of Winchester House” ?
Coś mi mówi ten tytuł, Karolina. Wydaje mi się, że robiłam do niego podejście i wydaje mi się, że poległam. Ale spróbuję jeszcze raz.
Fabuła, jak słusznie zauważyłaś ma trochę wad, ale film na całe szczęście nakręcili Hiszpanie, dzięki czemu cieszy elegancka i klimatyczna zarazem realizacja. Jasne, był potencjał na więcej, ale scenarzysta nie do końca się tu spisał, w przeciwieństwie do reżysera, który niewątpliwie fach w rękach ma. Mimo paru potknięć, na tle wtórnego badziewia zalewającego rynek filmowy, „Mindscape” prezentuje się nad wyraz dobrze i warto poświęcić mu półtorej godziny.
Owszem Koprze, warto. Nie mniej jednak nie mogę strawić takiego stanu rzeczy, w którym dochodzi do ewidentnego marnowania potencjału, a chyba zgodzisz się ze mną, że z czymś takim mamy tu do czynienia.
Trochę tak, niemniej wolę film z częściowo zmarnowanym potencjałem, niż film który potencjału nie miał żadnego. 😛
PS: Ale nie pisz o „Mindscape”, że to film „amerykański” bo choć to międzynarodowa koprodukcja, to akurat Amerykanie mieli tu najmniejszy udział z różnych nacji. Za reżyserię, muzykę, zdjęcia, montaż, scenografię, kostiumy, efekty etc. odpowiadali Hiszpanie, a większość głównych ról obsadzili Brytyjczycy. :]
Wiadomo, że lepiej, żeby był potencjał niż żeby go nie było, ale skoro się go marnuje to chyba wychodzi na to samo. Sugeruje się oficjalnymi informacjami na temat filmu. Jeśli jest napisane 'Produkcja: USA’, to nazywam go amerykańskim, mimo iż reżyser urodził się w Madrycie.
A gdzie Ty znalazłaś, ze „produkcja USA”? Na IMDB stoi: „Hiszpania/USA/Francja”. Co zaś się potencjału tyczy, to nie cały potencjał został zmarnowany, strona realizacyjna jest na bardzo dobrym poziomie, więc na pewno nie można tego zrównywać do poziomu filmów złych. 😛
Tu: http://www.filmweb.pl/film/Mindscape-2013-627942
Filmweb to akurat średnio wiarygodny. 🙂 Poza tym trudno uznać film za amerykański, gdy 99% tworzących go ludzi nie stanowią Amerykanie. :]
Może i jest średnio wiarygodny, ale jakoś z przyzwyczajenia z niego korzystam.Postaram się następnym razem dokładniej przyjrzeć się twórcom i na podstawie statystycznej większości ocenić przynależność narodowościową filmu;)
OK. 🙂 Wiesz, ja już po 5 minutach filmu wiedziałem, że Hiszpanie maczali w tym palca. Amerykanie po prostu dziś (niemal) nie kręcą w taki sposób. Większość filmów hollywoodzkich wygląda bardziej surowo, z dużą ilością ujęć z ręki, kręconych kamerami cyfrowymi etc. Hiszpanie trzymają się klasycznej szkoły, eleganckiej, z kręceniem na taśmie, z dbałością o detale, oświetlenie, wnętrza… I za samo to „Mindscape” ma u mnie dużego plusa. Bo wygląda po prostu ładnie, a nie jak odcinek „W11”. 😉