Night of the Living Dead/ Noc żywych trupów (1968)
„Noc żywych trupów” była debiutem obecnie jednego z najbardziej cenionych reżyserów kina grozy. Kultowy film o zombiakach został nakręcony za 100 tysięcy funtów. Bardziej dla zabawy niż w oczekiwaniu na sukces. Zombiaki doczekały się niekończącej się liczby kontynuacji i remaków- sama, szczerze, za tym nie nadążam. Najnowszy z filmów Romero o tej tematyce mieliśmy okazję obejrzeć w 2009 roku i były to całkiem udane „Kroniki żywych trupów”.
Romero może się wydawać reżyserem jednego wątku, bo większość jego filmów, przynajmniej tych bardziej znanych czyni z Zombie głównych bohaterów. Sama jednak miałam okazję zapoznać się z bardzo udaną produkcją tego Pana, która dla odmiany opowiadała o chłopcu o „skłonnościach wampirycznych”- „Martin”. Dopatrzyłam się tam nie tylko świetnego klimatu grozy, ale też większego zamysłu na prezentacje wątków obyczajowych. Ta niepoprawność polityczna tkwiła widać w Romero od zawsze, bo z podobną sprawą mamy do czynienia w „Nocy żywych trupów”. Szok prawda? Czego to egzaltowana smarkata może się dopatrzyć w klasycznym gore🙂
Barbra i jej brat Johnny doświadczają ataku zombiaka na cmentarzu dokąd przybyli złożyć kwiaty na grobie tatusia. Panience udaje się uciec przed dziwnym stworem i schronić na pobliskiej farmie. Jej brat nie miał już tyle szczęścia. Wkrótce w kryjówce Barbry pojawia się czarnoskóry uciekinier. Chciałam napisać, że od tej pory wspólnie dzielnie odpierają ataki hordy wygłodniałych żywych trupów, niestety Barbry nie można posądzać o zachowanie zimnej krwi. Biedaczka doznaje głębokiego szoku i snuje się po domu jakby sama była zombie. Jej zachowanie bywało źródłem moich niepohamowanych wybuchów śmiechu.
Dla uzyskania pełnego przekroju społeczeństwa amerykańskiego do domu zostają dopuszczeni również: młoda ckliwie rozkochana para oraz trzy osobowa rodzina z patriarchalnym, egocentrycznym ojcem rodziny na czele, matką dopatrującą się ratunku w mediach i pokąsaną córunią- kultowa już postać, umieszczona na plakacie filmowym.
Próby stworzenia bezpiecznego miejsca, a później próby ucieczki z niego były przedstawione w sposób porównywalny do działań bohaterów „Zabójczych ryjówek”🙂 Z tym, że w miedzy czasie bohaterzy nie zajmowali się durnymi dyskusjami i popijaniem procentów, lecz prezentowali widzowi coś w rodzaju głębszej analizy zachowania grupy w sytuacji zagrożenia.
Romero bardzo niestereotypowo obsadził czarnoskórego mężczyznę w roli bohatera pozytywnego, jedyne w zasadzie ogarniętego członka tej wesołej gromady. Z wzorcowego amerykańskiego ojca rodziny zrobił buca, który utopił by czarnucha w łyżce wody- a że nie ma wody, to się go wypchnie zombiakom na pożarcie. Matka tej samej rodziny, trochę głupiutka, ale sympatyczna kobieta nie będąca w stanie podjąć walki z własnym krwiożerczym dzieckiem- zawsze w takich sytuacjach wchodzimy na strefę tabu, obecnie robienie z dzieci morderców jest bardzo na topie, ale w latach 60 XX wieku to musiał być niezły odpał.
Wszystko to dziej się na bardzo oszczędnym obszarowo terenie, robi się nieco klaustrofobicznie.
Jeśli mam wspomnieć o efektach to pierwszą rzeczą jaka rzuciła mi się w oczy to całkiem niewinna charakteryzacja zombiaków – ot taki trochę bladziutki, rączyny chude wyciągnięte przed siebie, coś tak gulgocze pod nosem.
Sceny walki z nimi również jawiły mi się jak jakieś pieszczoty z małym kotkiem. Mocniejsze sceny można na korytarzu w pierwszej z brzegu podstawówce zobaczyć- nie czepiam się tylko stwierdzam fakt- nie przeszkadzało mi to szczególnie i tak. Momentami było „dość” brutalnie, ale nie na tyle jak się spodziewałam. Znajdzie się jednak kilka dobrych scen gore- podobała mi się np. scena z jelitkami- przeurocza.
Zakończenie filmu dość smutne. SPOILER: Jedyny ocalały zostaje zastrzelony przez bezmózgich policjantów walących z dubeltówek do wszystkiego co się rusza. KONIEC SPOILERA.
Potwierdza moją teorię o tym, że Romero chciał dać lekki prztyczek w nos obyczajowości amerykańskiej. Bo co też tu w wielkim skrócie mamy: Mamy bezmózgi rząd, który bez namysłu zestrzelił nad ziemią silnie napromieniowana satelitę co zaskutkowało epidemią żywych trupów. Mamy dalej niemniej bezmózgie zombie pożerające wszystko co napotka, które jawi mi się nieco jako metafora amerykańskiego konsumpcjonizmu. Na koniec mamy znowuż bezmózgie siły zbrojne, które bezrefleksyjnie eliminują to co napotkają, twierdząc, że ratują sytuację.
Podsumowując film wart uwagi. Osobiście spodziewałam się więcej brutalności a mniej myślenia, ale suma sumarum uważam, to dużą zaletę obrazu.
Moja ocena:
Straszność:7
Fabuła:8
Klimat:10
Zaskoczenie:8
Aktorstwo:7
Zabawa:8
Oryginalność:8
To coś:10
Dialogi:7
Zdjęcia:8
81/100
Gość: Marek K., *.dynamic.chello.pl napisał
Jak dla mnie absolutne arcydzieło. Długo zwlekałem z obejrzeniem tego filmu. No ale skusiłem się i z miejsca stał się jednym z najlepszych moich filmów! Szkoda, że staruszek nie robi już filmów wartych uwagi 🙁
Gość: fabienka, *.15-1.cable.virginm.net napisał
Wczoraj w wieku 77 lat zmarl George A Romero…Szkoda ze takie legendy muszą odchodzic z tego swiata.