The Devil’s Candy (2015)
Malarz Jessie wraz z żoną Astrid i nastoletnią córką Zooey kupuje nowy dom w Teksasie. Wkrótce zjawia się tam Ray, syn poprzednich właścicieli, mocno pojechany typ.
Mniej więcej w tym samym czasie Jessie wpada w twórczy amok, malując do szczętu przesiąknięte mrokiem obrazy. Na jednym z nich jego córka umiera w płomieniach.
„Devil’s Candy” jak wynika z opisu stanowi przykład podręcznikowego ghost story i takim w gruncie rzeczy jest, aczkolwiek wyróżnia się tym i owym.
Scenariusz i reżyseria filmu to zasługa Seana Byrne’a, twórcy o dorobku niewielkim ale raczej konkretnym. To on swego czasu nakręcił mocno porąbany „The loved ones”.
Jego nowy film, „Devils candy” mimo iż spokojnie mieści się w ramach klasycznej historii o nawiedzonym domu wyróżnia się na tle pospólstwa gatunkowego.
Tak, możecie mi zarzucić stronniczość, ale z miejsca polubiłam jego bohaterów. Wszyscy słuchają heavy metalu, córuchna w koszulce Motorhead, tatuś w Metallice, mamcia ma niebieskie pasemka. Zawsze chciałam mieć niebieskie włosy;(
Metalowe riffy robią za muzykę filmową stosownie nakręcając klimat. Filmowe wydarzenia przebiegają niespiesznie po równym torze. Doprawdy nie ma tu nic nadzwyczajnego jeśli chodzi o środki operowania grozą. Widać, że budżet filmu był niewielki. Mimo to nie nudziłam się w czasie seansu z tym obrazem i oglądało mi się go do prawdy przyjemnie.
Odnoszę wrażenie, że film został zrobiony z myślą o fanach muzyki metalowej i im jak mniemam może się spodobać: tylko głośny heavy metal może uratować przed opętaniem ;). Dla reszty widzów jak przypuszczam będzie to tylko kolejny horror o nawiedzonym domu.
Moja ocena:
Straszność:2
Fabuła:6
Klimat:9
Napięcie:5
Zabawa:9
Zaskoczenie:5
Walory techniczne:7
Aktorstwo:7
Oryginalność:6
To coś:6
62/100
W sakli brutalności:1/10