Hausu/ Dom (1977)
Nastoletnia Gorgeous zmuszona jest zmienić swoje wakacyjne plany. Zamiast letniej rezydencji ojca kompozytora wybiera pobyt w domu niemal obcej ciotki Oshare, siostry jej zmarłej matki. Do rezydencji zabiera ze sobą sześć szkolnych koleżanek: Kung Fu, Mac, Melody, Sweet, Prof i Fantasy. Na miejscu dziewczyny szybko odkrywają, że zarówno z samą ciotką jak i posiadłością jest coś mocno nie tak. Nim jednak zdecydują się na ucieczkę trup gęsto zaścieli posadzki rezydencji.
Mój sens z „Hausu” i poczynione w związku z nim refleksje mogliście widzieć na platformie od zdjęć ;), ale Moi Drodzy, to jest przypadek tego rodzaju, że wymaga głębszej analizy.
Dokopałam się do informacji, że film nakręcił zupełnie poważny reżyser, Nobuhiko Ôbayashi, w którego biografii brak informacji o odbytych odwykach narkotykowych, czy pobytach w zakładach zamkniętych. Co więcej, film powstał na zlecenie dużego studia filmowego w Tokio, któremu marzyło się wyprodukowanie hitu na miarę amerykańskich „Szczęk”. Z taką oto misją reżyser przystąpił do prac. Jako że film miał zwabić do kin główne młodą publiczność postawił na zaangażowanie niedorostków z czego pierwszą nielatą, która dołożyła swoje pięć groszy do projektu była jego córka. Wspólnie ze scenarzystką uknuli intrygę wokół nawiedzonego domu, fabularnie utrzymana w schemacie horroru, wizualnie w… No, właśnie? W czym?
Już od pierwszych ujęć, już od pierwszych wypowiedzianych słów wiemy, że nie mamy do czynienia z kinem, które da się zamknąć w jakiejś ramie. Jest to raczej zlepek kiczowatych estetyk, surrealistycznych błysków, komiksowych rozwiązań i jakości graficznej pegazusa. Wszystko, od kreacji postaci, po dialogi, czy ścieżkę muzyczną kojarzy się z najniższych lotów telewizyjną reklamą, jednocześnie stara się straszyć jak na horror przystało laserowymi oczami, odciętymi kończynami i lewitacją. To co się tu dzieje, Moi Drodzy, to są nie do opowiedzenia rzeczy. Istny sen wariata, bardzo zły trip, albo zejście do najciemniejszych warstw tik toka.
Ale jak to żarło! O dziwo film został bajecznie przyjęty przez młodą japońska publiczność i choć krytycy traktowali go raczej jak upośledzone dziecko, które trafiło się szanowanej rodzinie to po latach wielu widzów patrzy na produkcję z sentymentem. Sama trafiłam na nią zupełnym przypadkiem i do seansu zasiadłam z nastawieniem jak przed „Kwaidanem„, a tym czasem takie coś. No, coś. Nie wiem jak to nazwać. Coś niepowtarzalnego. Oglądajcie 🙂
Moja ocena:
Straszność:1
Fabuła:5
Klimat:7
Napięcie: 4
Zaskoczenie:8
Zabawa:10
Walory techniczne:7
Aktorstwo: 7
Oryginalność:10
To coś:7
66/100
W skali brutalności: 2/10
,,Hausu” Obayashiego to z pewnością jeden z najdziwniejszych filmów, jakie kiedykolwiek widziałam, a generalnie jestem miłośniczką dziwactw. Jako fanka horrorów azjatyckich (w dużej mierze japońskich), miałam duże oczekiwania co do tego filmu i nie zawiodłam się, mimo że był on zupełnie inny, niż się spodziewałam. Dla mnie to wspaniały pastisz obrazu, kolorów, montażu i narracyjnego zwrotu, beztroska igraszka w nawiedzonym domu, w którym medium filmu jest sam dom. Można to również postrzegać jako wersję „Alicji w Krainie Czarów”.
Budowanie akcji podoba mi się najbardziej. To także świetny warsztat montażysty.
Surrealistyczny, wyjątkowy i jedyny w swoim rodzaju!