The Eyes of My Mother/ Oczy matki (2016)
Francisca mieszka na odludnej farmie wraz z matką i ojcem. Pewnego dnia, pod nieobecność ojca do domu zakrada się szaleniec. Mężczyzna zabija matkę dziewczynki, ale na swoim czynie zostaje nakryty przez męża ofiary. Ten pogrzebawszy zwłoki żony, okalecza morderce i skutego łańcuchami zamyka w szopie. Więziony przez wiele lat staje się w końcu jedynym towarzyszem Francescki, która w końcu dorasta. W raz z nią rośnie jej fascynacja brutalnością i psychopatyczna chęcią posiadania kogoś na własność.
No, co za film, Drodzy Państwo. Już w parę minut po seansie stwierdziłam, że oto obraz, który podzieli widzów. I miałam rację.
Tak zwana szeroka grupa odbiorców do której kierowany jest komercyjnie wyszlifowany repertuar kinowy nie ma tu co szukać. Tylko się biedactwa wynudzą, zniesmaczą a i tak pewnie nie dotrwają do końca filmu. I nawet nie mam im tego za złe, nie każdy musi lubić takie dziwolągi jak obraz Nicolasa Pesce. Wielbiciele dziwolągów natomiast spokojnie się w tym odnajdą.
Jak wiecie, ja owym wielbicielem jestem, toteż film przypadł mi do gustu, choć nie powiem bym była obłędnie zachwycona. Film ma wady, z czego najbardziej rzuca się w oczy, bardzo nierówna narracja. Mamy tu sporo niejasnych przeskoków, urwanych tematów i niedopowiedzeń. Z uwagi na sam temat filmu, który czyni go wcale nie łatwym w odbiorze i te zabiegi dodatkowo utrudniają odbiór i trzeba mieć coś z kinowego masochisty by przełknąć to od tak.
Jest to film w dużej mierze opowiedziany obrazem, nie słowem, do tego czarno- biały więc przebija tu w mojej ocenie sentyment do kina niemego. Zdjęcia charakteryzują się długimi ujęciami, dużą ilością scen skupiających się na prezentacji otoczenia wydarzeń niż samym wydarzeniom. Doskonale poznamy wystrój farmy, położenie domu etc. Taki mały świat głównej bohaterki. Tak mały, że można rzec klaustrofobiczny. Jej egzystencja przypomina żałosny żywot Ed’a Geina, który możecie sobie wyobrazić dzięki rozlicznym dokumentom i filmom fabularnych opartym na jego historii.
Sama bohaterka jawi nam się jak rasowy psychopata. Ale nie taki jakim widzi go Hollywood. Jest wyprana z emocji do granic możliwości. Widać to już w scenach bezpośrednio po śmierci matki, gdy zakrada się do szopy gdzie tkwi uwiązany morderca i nawiązuje z nim relacje. Wszyscy chyba spodziewaliśmy się innego obrotu sprawy. Bohaterka jest zafascynowana śmiercią, ale dopiero później odkryje radość płynącą z mordowania, póki co jej zainteresowanie jest czysto … naukowe.
Wiele tu będzie scen zdolnych zszokować, choć paradoksalnie nie można filmowi zarzucić by obfitował dosadnym gore. Wręcz przeciwnie, widzimy, że Frann coś kroi, ale tylko z kontekstu możemy wiedzieć, co kroi. Widzimy jak wkłada zakrwawione mięso do lodówki, a wyobraźnia robi resztę: to szczątki człowieka, ona zamierza jej zjeść, etc.
Więcej tu wiec sugestii niż dosłowności, za co bardzo chwalę twórcę, bo nie od dziś uważam, że reżyserzy powinni bardziej zawierzyć widzom, zamiast sprzedawać nam 'gotowce’ sprzedać 'sugestie’. Dzięki temu każdy wedle własnych możliwości umysłowych dośpiewa sobie resztę na miarę zapotrzebowania czy to na makabrę czy to na coś innego.
„The Eyes of my mother” jest reżyserskim debiutem, co więcej jest to film chłopaczka dwudziestosiedmioletniego, jego kariera i zmysł twórczy jest więc jeszcze w powijakach, a już wyskoczył z czymś takim. Co to będzie dalej?
Moja ocena:
Straszność:3
Fabuła:7
Klimat:9
Napięcie:6
Zaskoczenie:6
Zabawa:7
Walory techniczne:8
Aktorstwo:8
Oryginalność:8
To coś:8
70/100
W skali brutalności:2/10
klara.92 napisał
przerażające